Archiwum Polityki

Na bursztynowym szlaku

To przewodnik decyduje, komu obcokrajowiec zostawi w Polsce każde euro

Eleganccy, elokwentni, biegle władający językami. Jedną mają tylko wadę: nie są świetlanymi przykładami podatników rozliczających się z każdej zarobionej złotówki. Chodzi o przewodników oprowadzających po Polsce wycieczki obcokrajowców.

Dzielą się na dwie kategorie: ekstraklasę i tych, którzy łapią wycieczki szkolne na parkingach, zaczepiają cudzoziemców na ulicy. W której grupie się znajdziesz, zależy od układów z biurami podróży. Jeśli złapiesz się do dobrego układu, musisz już tylko regularnie płacić działkę osobie, która rozdziela – jak to się w branży określa – stonkę na poszczególnych przewodników. Dzielić się tym, co wyciągniesz ze sklepów, restauracji i ulicznych galerii.

Druga liga stoi przy wejściu na Wawel, od czwartej rano zajmuje kolejkę na każdym lepszym parkingu lub snuje się ulicami bardziej atrakcyjnych polskich miast. Zarabiają 30–80 zł dziennie. Jako niezrzeszeni mają zakaz oprowadzania po Wawelu. Mogą wejść do katedry, ale z komnat są już wypraszani.

Lee Boo Yoo jest Koreańczykiem. Mieszka i studiuje w Oksfordzie. Przez wakacje chce przejechać całą Europę. Za 150 euro miał poznawać uroki stolicy i jej okolic. Po lunchu przewodnik zrezygnował. Zapomniał się nawet pożegnać. W Krakowie Lee chodzi już z anglojęzycznym przewodnikiem Pascala. – To dużo tańsze – śmieje się, nie jest wściekły. Rok temu podobna historia przydarzyła się jego przyjacielowi w Wenecji.

– Ten, co przekręcił tego Koreańczyka, to jakiś desperat – komentuje Stefan, przewodnik, który co prawda nie należy do ekstraklasy, ale stara się przestrzegać reguł przyzwoitości. – Tak się nie robi. Jestem w tym biznesie jedenasty rok. Przez takich jak on nie złapię kiedyś na ulicy żadnego gościa.

Polityka 34.2002 (2364) z dnia 24.08.2002; Społeczeństwo; s. 78
Reklama