To już ponad 11 lat! Przed parlamentarnymi wyborami 1991 r. postanowiłem sercem przenieść się z mojego małego rodzinnego Żyrardowa do większej Łodzi. Żyrardów wyglądał zresztą dokładnie jak miniatura Łodzi: taki jeszcze mniejszy polski Manchester. Szukaliśmy wtedy regionów, w których każdy z liderów lewicy dobrze by się czuł i gdzie mógłby być wyborczą lokomotywą. Politycznie kontestowaliśmy to, co było złe we wprowadzanej reformie rynkowej i po raz pierwszy od 1989 r. w wyborach zdobyliśmy znaczący wynik – 12 proc. głosów. Nasze notowania wyraźnie szły w górę, a Łódź, bardzo mi bliska mentalnie, przyjęła mnie bardzo dobrze, otrzymałem 50 tys. głosów. Wtedy zdecydowanie więcej ludzi pracowało w łódzkich zakładach przemysłowych. Podczas kampanii jeździliśmy na koniec zmiany w Marchlewskim, Dywilanie czy w Wólczance i kiedy ludzie wychodzili z pracy – wręczaliśmy im ulotki. Najczęściej je przyjmowali, wiele też było sympatycznych gestów poparcia. Zwolenników poszukiwaliśmy również na Piotrkowskiej. Dwa lata później zdobyłem w Łodzi 80 tys. głosów, w 1997 r. 126 tys., a w ostatnich wyborach – aż 145 tys. głosów. Jaka jest ta moja Łódź?
Miasto wielu narodów
Choć pierwszą wzmiankę o Łodzi spotykamy w 1332 r., to dopiero od początku polskiej rewolucji przemysłowej znaczenie mojego miasta zaczęło rosnąć. Imigrantów przyciągały dobre warunki bytowe oraz liczne udogodnienia w pozyskiwaniu kredytów i sprzedaży wyprodukowanych towarów. Przybywali z Saksonii, Dolnego Śląska, Wielkopolski i Czech. Łódzką ziemię obiecaną budowali Polacy, Niemcy, Żydzi i Rosjanie. Gdy pod koniec XIX w. święcono cerkiew św. Aleksandra Newskiego, którą ciągle można podziwiać przy dzisiejszej ul. Kilińskiego – w komitecie jej budowy znaleźli się m. in. wszyscy wpływowi przemysłowcy łódzcy: Juliusz Heinzel – katolik, Karol Scheibler – protestant i Izrael Poznański – Żyd.