Do oddziału firmy doradztwa finansowego Open Finance w centrum Warszawy od początku roku przychodzi coraz więcej osób. Szukają kredytów na mieszkania. Ale to, co dzieje się w ostatnich tygodniach, jest dla doradców Open Finance zaskakujące. – Klienci w ogóle przestali się interesować kredytami w złotówkach. Pytają tylko o walutowe, zawierają umowy w pośpiechu, nie bardzo zwracają uwagę na warunki – relacjonuje Łukasz Świerzewski. Dlaczego? Bo słyszeli, że od 1 lipca będzie gorzej. Również bankowcy widzą wzmożony ruch. – Popyt na kredyty udzielane we frankach szwajcarskich gwałtownie rośnie. Ludzie obawiają się, że po 1 lipca odejdą z kwitkiem – potwierdza Piotr Zawadzki z banku Nordea.
1 lipca wchodzą w życie zalecenia Nadzoru Bankowego
(NB – podlegają mu wszystkie instytucje finansowe na polskim rynku). Zaostrzą one kryteria przyznawania kredytów walutowych. Dla bankowców taka urzędowa ingerencja, w wolny dotąd rynek, to nowość. Na wzmożone zainteresowanie klientów zareagowali nowymi kampaniami reklamowymi. Ta gorączka to dobra okazja, żeby zarobić. I nie chcą jej przepuścić.
Temperatura rośnie też na rynku nieruchomości. Podaż nie nadąża za popytem, więc ceny rosną. Agenci nieruchomości cieszą się z zarobków i podkręcają nastroje.
Tym wydarzeniom ze spokojem przygląda się tylko najbardziej zainteresowana branża, czyli budowlani. Oni takich gorączek przeżyli już kilka. Koniunktura w polskim budownictwie od lat zamiast przez popyt i podaż, regulowana jest przez zmiany przepisów i strach klientów. Najpierw jest szaleństwo, wyścig do kas, kupowanie wszystkiego na pniu. A potem miesiące posuchy. Szef jednej z największych spółek deweloperskich w kraju zwykł to nawet określać bardzo dosadnie – wielka biegunka.