Archiwum Polityki

Ścięcie po bloku

Po latach porażek nasi siatkarze znów zagrali jak za czasów Huberta Wagnera. W imponującym stylu zakwalifikowali się do finałów Ligi Światowej i właśnie walczą w Brazylii z absolutną czołówką.

Jeszcze rok temu, w finałach Ligi rozgrywanych w katowickiej hali przy własnej publiczności, nie spełnili oczekiwań i zajęli siódme, przedostatnie miejsce. Polscy siatkarze mieli znakomite momenty, często prowadzili, mieli przewagę, ale gdy rywale ich dochodzili – łamali się jak trzciny na wietrze, przegrywali na finiszu. Teraz role odwróciły się: w czasie eliminacyjnych meczów Polacy potrafili wychodzić z niekorzystnych sytuacji, mijać przeciwnika i wbijać go w parkiet bombowymi zagrywkami oraz ścięciami. Uderzana przez nich piłka osiągała, jak zmierzono, szybkość ponad 100 km na godzinę. Była nie do obrony. Dzięki temu pokonali na wyjeździe, broniącą tytułu mistrza Ligi, Brazylię, a następnie w rewanżowych meczach w Polsce odnieśli pod rząd sześć zwycięstw; kolejno nad Argentyną, Brazylią i Portugalią. W pozostałych grupach eliminacyjnych nikomu nie udało się czegoś podobnego dokonać. Jak do tego doszło?

Teoria skoku

Świetny ongiś reprezentant Polski w siatkówce, dziś komentator sportowy, Zdzisław Ambroziak nagłe przeobrażenie polskiej drużyny, na które zresztą z utęsknieniem czekał, tłumaczy teorią skoku: – W sporcie trenuje się niejednokrotnie latami, w pocie czoła, bez widocznego efektu i nagle przychodzi dzień, kiedy ty zaczynasz prowadzić grę, a nie ciebie wodzą za nos. Wiadomo było, że potrafimy grać i możemy mieć świetną drużynę, ale nie wiadomo było, kiedy i czy w ogóle to nastąpi. Jest to kwestia nie tyle szczęścia, co korzystnego zbiegu wielu okoliczności. Rok temu, kiedy sponsorem reprezentacji był GSM Plus-Polkomtel, zawodnicy mieli wszystko – komórki, eleganckie walizki, garnitury, pieniądze i przegrywali gładko.

Polityka 33.2002 (2363) z dnia 17.08.2002; Społeczeństwo; s. 78
Reklama