Levi powstało z niczego. W dziesięć lat wyrosło na najszybciej rozwijający się fiński ośrodek zimowy. Levi to jednocześnie opatentowany znak towarowy oraz logo przyciągające oko. Nazwa musi dobrze wpadać w ucho i dawać się wymówić w różnych językach, jak w przypadku każdego innego markowego produktu. Równie prosto musi się tu dać dojechać (wszelkie różnice z Zakopanem są czysto przypadkowe). Z lotniska Kittila do Levi jest 18 km pustej drogi. – Przyjęliśmy założenie, że w godzinę od wylądowania turysta powinien już siedzieć w Levi przed swoim rozpalonym kominkiem. Nie po to przyjechał na urlop, żeby go spędzać w kolejkach – mówi Jussi Toyryla z lokalnej organizacji turystycznej. Grupuje ona wszystkie miejscowe firmy na zasadzie współudziałowców. Na co dzień ze sobą konkurują w biznesie, ale wspólnie promują Levi i wspomniany znak towarowy, prowadzą też centralny system rezerwacji (także w Internecie), żeby nie było bałaganu.
Ląduje się tu w szarówce. Panuje ona w grudniu i styczniu nawet za dnia, czyli przez cztery, pięć godzin, i płynnie przechodzi w noc. Później dzień jeszcze się skurczy, za to nadrobi latem. Jeśli więc ktoś liczyłby na opalające słońce w stylu alpejskim, to nie tutaj. Za to śnieg trzyma od listopada do maja. Dyrektor lotniska w Kittila proszony, żeby podać, ile dni w roku jest ono zamknięte z powodu opadów śniegu, prosi o powtórzenie pytania, bo go nie rozumie. Jak spadnie śnieg, to się odśnieża – tłumaczy. Do tego trzeba mieć bazę. Levi, zbudowane w dużej części za pieniądze Unii Europejskiej, w ramach programu rozwoju terenów górzystych, wybrało zabudowę płaską, piętrową, z charakterystyczną architekturą lapońską: parter murowany, wyżej drewno. Postawiło na małe obiekty o ludzkim wymiarze, za to idealnie wkomponowane w przyrodę.