Andrzej Grajewski, były szef Kolegium IPN, znalazł się swego czasu na liście agentów WSI w raporcie przygotowanym przez Antoniego Macierewicza. I chociaż sam raport i jego twórca spotkali się z miażdżącą krytyką, Grajewski, jak sam przyznał, prosił Jarosława Kaczyńskiego o wsparcie i publiczne stwierdzenie, że nic złego nie zrobił, co też się ostatnio stało. Nie chciał nawet przyjmować funkcji zaproponowanej mu przez Platformę, dopóki nie dostanie glejtu moralności od Kaczyńskiego, który sam Macierewicza do WSI posłał i przez cały rok Grajewskiego nie bronił, a ten stracił szansę na różne stanowiska i dostał stygmat agenta.
Sędzię Barbarę Piwnik z kolei Jarosław Kaczyński określił jako osobę, która od lat porusza się w „nieodpowiednim środowisku”, wypuszcza obcinaczy palców i powinna być z sądownictwa usunięta. Piwnik na to łagodnie, przepraszającym tonem stwierdziła (w „Kropce nad i”), że ktoś chyba musiał pana premiera wprowadzić w błąd i ona mu sprawę wyjaśni, jeśli będzie miała okazję go spotkać. Podobnie bardzo miękko zareagowały polskie „niemieckie media”, kiedy prezes Kaczyński stwierdził, że nie mają prawa wtrącać się w sprawy kraju. Dziennikarze „niemieccy”, zwłaszcza ci sympatyzujący z PiS, albo z zakłopotaniem przemilczeli te wynurzenia, albo nawet próbowali tłumaczyć prezesa, że przecież on już nie pierwszy raz tak mówi, więc się przyzwyczaili. A poza tym winna jest Platforma, bo ona też kiedyś zaatakowała swoim raportem media IV RP, więc dała Kaczyńskiemu zły przykład, któremu ten widocznie nie potrafił się oprzeć.
Można odnieść wrażenie, że działa tu syndrom sztokholmski, jak nazywa się fachowo dziwaczne psychiczne uzależnienie ofiar od swoich prześladowców, kiedy to ci, którzy doznali krzywd, zaczynają usprawiedliwiać krzywdzicieli, a nawet odczuwają do nich sympatię.