Archiwum Polityki

To idzie Lud

Po zaledwie 20 miesiącach z włoskiej sceny politycznej zeszła kuriozalna trupa Romano Prodiego. Ale powrót do władzy zapowiada trupa Berlusconiego...

Na potrzeby kampanii wyborczej rozpoczęło się gorączkowe przestawianie i remont starych dekoracji. 13 i 14 kwietnia Włosi pójdą do urn, ale wszystko wskazuje na to, że i kampania, i same wybory nie dostarczą wielu wrażeń.

Z rozpisanych ról wynika, że bez trudu znów wygra Silvio Berlusconi, a zrezygnowana centrolewica pod przemalowanym szyldem i nowym przywództwem Waltera Veltroniego staje do walki z myślą nie o obecnych, lecz o następnych wyborach.

Włoskie analizy polityczne sprowadzają się do rozważań, jak wiktorię wyborczą skonsumuje medialny krezus. Za granicą na ogół pada pytanie, dlaczego Włosi w akcie zbiorowego szaleństwa już po raz trzeci chcą sobie wybrać na premiera wcielenie zła, korupcji i bezguścia. Jednak prawdziwy dramat Włoch polega na tym, że na tutejszej scenie politycznej czas zastygł 14 lat temu. Od 1994 r. w tej samej sztuce występują ci sami aktorzy. Nie ma miejsca na nowe twarze i idee. Włochom przychodzi wybierać między większym a mniejszym złem.

Rychły upadek Unii Prodiego był właściwie wpisany w jej program wyborczy, gdzie na 231 stronach umieszczono zbiór pobożnych życzeń: od świetnych stosunków z Kościołem po legalizację związków gejów, od zmniejszenia podatków po wzrost wydatków z budżetu, od liberalizacji gospodarki po ciężką rękę interwencji państwa. Nie mogło być inaczej, bo koalicja Prodiego była nieprawdopodobnym melanżem kilkudziesięciu partii i partyjek. Od betonowych komunistów, komunistów zreformowanych, poprzez ekologów, radykałów, pacyfistów, antyglobalistów po socjaldemokratów i lewe skrzydło chadecji; od wojujących anyklerykałów po żarliwych katolików. Zawiązano ją na doraźną potrzebę wyborczą. Jedynym spoiwem łączącym Unię była nienawiść do Berlusconiego. Jej sens i możliwości praktycznie wyczerpały się z chwilą zwycięstwa.

Polityka 8.2008 (2642) z dnia 23.02.2008; Świat; s. 51
Reklama