„...posługiwanie się w życiu publicznym pojęciami polityczno-ideologicznymi zupełnie pustymi, nie mającymi żadnej tradycji w naszym kraju, na przykład pojęciem obywatelskości, było po prostu szkodliwe” (z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, „Wizje prezesa”, „Polityka” 12, 25 marca 2006). Zacznę od tego, że oczywiście dobrze wiem, że to zapewne łże-media, napędzane przez lumpenliberałów: albo tej wypowiedzi nie autoryzowały, albo ją złośliwie dopisały (jak pewne nazwisko na pewną listę), albo przekręciły.
Mimo to pozwalam sobie publicznie zadać kilka pytań: Co zrobić z całą polską wielowiekową tradycją obywatelską, zarówno tą dawną, sięgającą jeszcze XVI i XVII w., jak i tą szczególnie chwalebną, którą można dostrzec w działaniach pozwalających budować polskie państwo podziemne podczas hitlerowskiej okupacji, a także tą stosunkowo niedawną, związaną z działaniami polskiej opozycji lat 70. i 80.? To ? propos braku tradycji. Teraz całkiem współcześnie: jaka inna idea może stanowić lepszy fundament dla budowania społeczeństwa otwartego, aktywnego i samodzielnego? I pytanie ogólniejszej natury: czy szkodliwa jest także wpisana do konstytucji RP pomocniczość? W preambule jest mowa o zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot, stanowi ona także istotny element społecznej nauki Kościoła – pochodzi z encykliki Piusa XI (Quadragesimo Anno z 1931 r.), wprost nawiązywał do niej Jan Paweł II (m.in. w encyklice Centesimus annus z 1991 r.). Doprawdy, nie przypadkiem: pomocniczość to po prostu esencja obywatelskości...
Jeśli w kwestii obywatelskości jest w Polsce jakiś problem, to całkiem odwrotny – mamy jej zdecydowanie za mało, czego jednym z namacalnych dowodów jest niska frekwencja wyborcza, a mniej namacalnym – co nie znaczy: mniej ważnym – ogromne oczekiwania socjalne polskiego społeczeństwa.