Najbardziej oczywistym przypadkiem „niepełnego członkostwa” jest Dania, przewodnicząca akurat w tym półroczu Unii. 10 lat temu w wyniku referendum w sprawie traktatu z Maastricht ówczesny rząd duński musiał wynegocjować sobie „furtki” (w żargonie eurokratów nazywa się je opt-out), czyli prawo do pozostania poza wspólną walutą, polityką imigracyjną i obronną. Osłabia to pozycję Danii i sprawia, że dziś nie może przewodniczyć Unii w tych dziedzinach (wyręcza ją w tym Grecja). Ale Dania jest obecna i ma swoje sposoby, żeby wpływać na partnerów. Spytajcie Duńczyków, czy uważają, że są członkami Unii, czy nie. Według kryterium Bachmanna na pewno nie, zwłaszcza że w dodatku przybysze z innych krajów Unii nie mogą kupować w Danii drugich domów, a z nabyciem gospodarstwa rolnego też mieliby ogromny kłopot.
Z paszportem i bez
Furtki w sprawie euro mają też Szwecja i Wielka Brytania, więc one też nie są pełnymi członkami Unii. W dodatku Brytyjczycy i Irlandczycy, podobnie jak Duńczycy, są tylko jedną nogą w Schengen – systemie współpracy imigracyjnej, wizowej, policyjnej, który powoli przekształca się we wspólną politykę Unii. Najbardziej widocznym tego przejawem jest brak systematycznej kontroli paszportowej w ruchu między jego członkami. Wjeżdżając na Wyspy Brytyjskie trzeba okazywać paszport. Skreślamy więc także wyspiarzy. W ruchu z Grecją, Włochami czy Szwecją zniesiono tę kontrolę dopiero niedawno, po wielu latach członkostwa w Unii. Czyli zapewne one też przez wiele lat tylko flirtowały z członkostwem.
A czy jest w ogóle w Unii kraj, który w pełni wcielił i egzekwuje wszystkie unijne przepisy?