Przyczyny wypadku w Wierzchowicach bada specjalna komisja, ale według niepotwierdzonych informacji można w przybliżeniu zrekonstruować, co się stało. Awaria zdarzyła się 21 lipca w trakcie budowy podziemnego zbiornika gazu. Na taki zbiornik wykorzystuje się wyeksploatowane złoże, w które wpompowywany jest gaz dostarczany z rurociągu. By móc to uczynić, trzeba najpierw złoże odpowiednio do tego celu przystosować.
W Wierzchowicach wiercono za pomocą kupionej niedawno w USA maszyny bardzo trudny technicznie otwór poziomy na głębokości 1600 m. Gaz, do którego dotarł świder, miał ciśnienie ok. 10 Mpa i pochodził jeszcze ze starych zasobów złoża. Ciśnienie gazu w otworze równoważy się hydrostatycznie: płuczką wiertniczą – mieszaniną wody, iłu, dla zwiększenia ciężaru dodaje się również zmielony baryt. W trakcie robót spadło nagle ciśnienie płuczki – prawdopodobnie wskutek wejścia świdra w nierozpoznaną wcześniej strefę skał bardzo chłonnych (porowatych lub potrzaskanych tektonicznie) i nagłej ucieczki płuczki. Równowaga ciśnień w otworze została zachwiana i nastąpił wyrzut gazu.
Otwór, w którym istnieje takie niebezpieczeństwo, zawsze zaopatrzony jest w prewenter – głowicę przeciwwybuchową zamykającą się automatycznie w sytuacji awaryjnej. Nie wiadomo, dlaczego prewenter nie zadziałał. Po wybuchu gaz zapalił się, co jest najmniej szkodliwym rozwiązaniem; gdyby to nie nastąpiło samorzutnie – trzeba by go było podpalić. Problemem w takich sytuacjach nie jest bowiem pożar, lecz opanowanie samego wyrzutu – odzyskanie kontroli nad otworem.
W kilka dni później wypływ najpierw częściowo opanowano tłocząc do otworu przez łącznik techniczny, który znajduje się poniżej prewentera, wodę z substancją zwiększającą objętość roztworu.