Idea piekła znana jest chyba wszystkim religiom świata. Ale tylko zachodnie chrześcijaństwo wypracowało przez wieki obezwładniającą pedagogikę strachu przed piekłem. Ile i jak szczegółowych wizji piekielnych tortur zostało w spadku po teologach, kaznodziejach i pisarzach religijnych Europy przednowożytnej! U współczesnego czytelnika wywołują one nie tyle strach, ile wrażenie, że autorzy czerpią z nich jakąś mocno podejrzaną przyjemność. Nie zabrakło nawet pomysłu, że potępieńcy są po to, by widokiem ich mąk napawały się dusze w niebie.
W homiliach grożących grzesznikom smażeniem się w ogniu wyspecjalizował się na przykład założony w XVII w. zakon redemptorystów. Jego twórca św. Alfons Liguori pisał, że od smrodu jednego skazanego na męki piekielne udusiłaby się cała ludzkość. Jak tylu innych pedagogów strachu, wolał rozpisywać się o piekle niż o niebie. Uważano, że nie ma skuteczniejszego środka nawracania na pobożne życie niż widmo kary gorszej niż śmierć: groźba wiecznego potępienia.
Historyk Paul Johnson przypomina w swej „Historii chrześcijaństwa”, że redemptoryści wielokrotnie wydawali włoski traktat o „piekle dla chrześcijan” – a nie tylko, o nie, dla heretyków, niedowiarków i innowierców – ilustrowany przerażającymi drzeworytami. Dziełko to musiał chyba studiować ojciec Arnall, który już w początkach XX w.! głosił rekolekcje irlandzkim wychowankom katolickiego gimnazjum, opisane w autobiograficznym „Portrecie artysty z czasów młodości” Jamesa Joyce’a, twórcy genialnego „Ulissesa”. Czytamy:
„A teraz spróbujmy, o ile możności, wyobrazić sobie na chwilę naturę tego siedliska potępieńców, które sprawiedliwość obrażonego Boga powołała do istności ku wiecznej karze grzesznych.