Krytycy zajmują się niemal wyłącznie prozą. Nawet ciekawi i intrygujący poeci z pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków nie mogą liczyć na zainteresowanie ogólnopolskich mediów, a o obiecujących debiutantach w ogóle nie ma co mówić. W telewizji publicznej spotkania z poetami zepchnięto do superelitarnego kanału Kultura, a doprawdy nie wiem, co by się musiało zdarzyć, żeby poetka czy poeta młodszej generacji mogli się pojawić np. w programie „Wydanie drugie, poprawione” (TVN). Popularne gazety i tygodniki wspominają o młodszych poetach od wielkiego dzwonu – przy okazji przyznania im nagród (na przykład gdy Tomasz Różycki czy Jacek Dehnel dostali Nagrodę Kościelskich), ale też wybiórczo, bo już na przykład o zdobywcach nagrody im. Iłłakowiczówny (za najbardziej obiecujący debiut poetycki roku) głucho.
Podobnie w szkole. O ile jeszcze kiedyś przedmiotem dyskusji była kwestia, czy szkoła powinna uprawiać choćby umiarkowaną prezentację nowych zjawisk w literaturze, to już nowy kanon lekturowy i wymagania zreformowanej matury dylemat ten obcesowo ucięły. I tak najmłodszym poetą, z którego twórczością licealista (i to ten zorientowany humanistycznie!) ma się choćby pobieżnie zapoznać, jest Stanisław Barańczak – urodzony w 1946 r.!
Ten niedosyt informacyjny, utrudniający spotkanie czytelnika z nowszą poezją, pogłębiają wydawcy zainteresowani głównie nowymi zjawiskami w prozie. Zapewne dlatego – o czym mówi się od jakiegoś czasu w sposób jawny – że na prozie da się zarobić. Wystarczy przyzwoita promocja, a nawet książka nieznanego kompletnie debiutanta – jak choćby „Bidul” Mariusza Maślanki (Świat Książki) – osiągnie sprzedaż 20 tys.