Jeszcze przed 11 września wielokrotnie zwracałem uwagę na postępującą „islamofobię”. Islam jest niesłusznie postrzegany jako z natury sprzeczny z demokratycznym porządkiem, choć przecież tolerancja i odrzucenie przymusu należą do podstawowych wartości zapisanych w świętym Koranie. Mówiąc o świecie islamu nie wolno sprowadzać go do karykatury i zapominać o wkładzie islamu do współczesnej cywilizacji. Jest jednak prawdą, że muzułmańskie społeczeństwa są dławione przez ich własne systemy rządów. Zbyt wiele krajów islamu żyje w ustroju, w którym władza jest zmonopolizowana, gdzie wolność słowa i opinii jest ograniczana lub wręcz zakazana, gdzie represje, łamanie praw człowieka i jego godności są codziennym losem obywateli, gdzie kobiety nie mają pełni praw i gdzie nie ma nadziei na stworzenie dogodnych warunków rozwoju jednostek i społeczeństw. To sprawia, że świat islamski, stojąc wobec ogromnych wyzwań, zdaje się ześlizgiwać w stronę radykalizmu, opacznie rozumianego dżihadu, który w islamie jest przecież drogą wewnętrznego doskonalenia się, świętą wojną z samym sobą, a nie z obcymi. Świadomość tego, co dobre, a co złe, odróżnia prawdziwego mudżahedina od tego, który głośno, choć fałszywie, uznaje się za bojownika dżihadu. Taka radykalna ideologia odpowiada nie tylko za porwania samolotów, ale także za uprowadzenie samej religii muzułmańskiej. Ożywienie prawdziwej wiary nie jest niebezpieczne, ryzyko destabilizacji płynie z upadku wywodzonych z religii norm i etyki. Jako muzułmanin wierzę, że Bóg nie każe ludziom czynić zła. Centralnym nakazem etycznym islamu jest postępować sprawiedliwie i uczciwie. Religia nie jest odpowiedzialna za ludzkie grzechy.