Archiwum Polityki

Koniec Republiki Marzeń

W branży estradowo-rockowej mówiło się o nim, czasem z przekąsem: intelektualista. Pisał przecież nie tylko piosenki, ale i wiersze liryczne. Grywał ostrą, mocną muzykę, ale potrafił też

Najpierw była Republika. Nie, najpierw był zespół Jazz Formation, gdzie Grzegorz Ciechowski, młody student polonistyki Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika, grał na flecie. Cztery lata później w 1980 r. w toruńskim klubie studenckim Od Nowa zaczyna próby Republika, która po paru miesiącach stanie się objawieniem, jednym z najważniejszych i najbardziej udanych przejawów polskiego boomu rockowego początku lat 80. Pierwsze piosenki grupy: „Kombinat”, „Telefony”, „Biała flaga” – od razu po debiutach radiowych lokowały się na szczytach list przebojów. Duża sława przyszła w niedobrym dla Polaków czasie. Trwał stan wojenny, ale może właśnie dlatego teksty Ciechowskiego inspirowane, jak sam mówił, ponurą wizją Orwellowską młoda publika przyjmowała na zasadzie antysystemowej manifestacji.

Oczywiście trudno wierzyć, że wszyscy od razu wyłapywali wszelkie sensy tego, co Grzegorz śpiewał o „telefonach w mojej głowie”. Każdy wiedział, że w pierwszych tygodniach stanu wojennego telefony nie działały. I każdy, kto przyszedł na koncert, widział czwórkę młodych ludzi ubranych na czarno, stojących na scenie sztywno, jakby chcieli tym sposobem powiedzieć: jesteśmy tu po to, by zagrać swoje, a nie żeby zapraszać was do tańca.

Wizerunek sceniczny, zwłaszcza elementy czarno-białe w scenografii i na okładkach płyt, wymyślił menedżer zespołu Andrzej Ludew. O to samo chodziło Ciechowskiemu: muzyka, jaką komponował, miała być mocna, surowa i precyzyjna. Miała być antytezą hipisowskiej rozlewistości ballad i paciorków, ale przede wszystkim antytezą dyskoteki, jaką znaliśmy w Polsce za Gierka, gdzie przy dźwiękach murzyńskich kapel z RFN bawiła się ferajna w brokatowych marynarkach.

Lider Republiki miał ambicję, by jego zespół od razu definiowano jako grupę nowofalową, grającą muzykę artystycznie bardziej skomplikowaną od formuły punkrockowej, jednak bez udziwnień, na jakich przejechał się niejeden rockman próbujący tworzyć pozory symfonii.

Polityka 1.2002 (2331) z dnia 05.01.2002; Kultura; s. 50
Reklama