Właściwie żadna sądowa sprawa dotycząca wyłudzenia czy też sprzeniewierzenia gotówki nie zakończyła się odzyskaniem choćby marnej cząstki przedmiotu sporu. W uzasadnieniach wielu wyroków jak echo powtarzały się konstatacje, iż dłużnik, goły jak święty turecki, gotówki nie posiada, wszystko przepisane na żonę, z którą, tak się składa, rozwiódł się odpowiednio wcześniej albo rozdzielił majątek, nie stwierdzono też, aby oskarżeni od początku mieli zamiar kraść.
Kreowani przez media na aferzystów, z sądów wychodzili często w glorii niewinnie oskarżonych. I chociaż sam prezydent Lech Wałęsa obiecywał, iż puści ich w samych skarpetkach, do dzisiaj chodzą w butach całkiem eleganckich.
BKO i PAL, czyli parabanki
Za klasyka dzikiego kapitalizmu przełomu lat 80. i 90. uważa się Lecha Grobelnego, założyciela Bezpiecznej Kasy Oszczędności. Były cinkciarz, później właściciel kantorów wymiany walut, jako pierwszy uruchomił własny parabank. Instytucję całkowicie nielegalną, działającą wbrew prawu bankowemu, ale za to przebijającą prawdziwe placówki bankowe skuteczną autoreklamą. Prawie 11 tys. naiwnych wpłaciło do BKO swoje oszczędności, wierząc w obiecywane 300-procentowe odsetki. Grobelny obracał tymi pieniędzmi, jak potrafił, a w końcu uciekł do Niemiec. Rozesłano za nim listy gończe. W 1992 r. został schwytany i odesłany do kraju. Prokuratura nie zarzuciła mu oszustwa wobec osób prywatnych, ale działanie na szkodę własnej spółki – dlatego przedmiotem późniejszego procesu nie była suma ponad 3,2 mln zł, jakie powierzyli klienci BKO, ale zaledwie 900 tys. zł zagarniętych z kasy spółki Dorchem.
Lech Grobelny spędził za kratami 5 lat, głównie w areszcie. W 1996 r. został co prawda skazany na 12 lat pozbawienia wolności i 800 tys.