Archiwum Polityki

Szarafat

Biały Dom wysłał na pomoc generałowi Zinniemu Colina Powella. Ale premier Szaron robi swoje. Przecież powiedział jasno, że Arafat przestał się liczyć, a Izrael musi wygrać swoją wojnę z palestyńskim terroryzmem. Arafat zaś powtarza, że musi skończyć z izraelską okupacją terytoriów palestyńskich. Obaj przywódcy są zakładnikami swych konfrontacyjnych wizji politycznych. Bodaj Amos Oz, izraelski pisarz, kombatant i rzecznik pokoju, ukuł już określenie „Szarafat”: syjamscy bracia w nieprzejednaniu. Ale wbrew pozorom w tym szaleństwie jest metoda. Szaron chce ostatecznie pogrzebać proces pokojowy na warunkach ustalonych prawie dziesięć lat temu w Oslo i rozdzielić Palestyńczyków i Żydów „berlińskim murem”. Arafat chce utrzymać władzę w Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a to znaczy, że musi być równie radykalny jak ekstremiści żądający likwidacji państwa Izrael. Tym razem Arafat, choć internowany, ma za sobą poważne siły: za sprawą mediów sympatia świata jest raczej z Palestyńczykami, bo w relacjach dostali oni rolę ofiar, gdy Izrael obsadzono w roli napastnika. Nie ma szans na konferencje pokojowe, na przykład w Warszawie. Szaron już dawno powiedział jasno: damy Arafatowi bilet, ale w jedną stronę. I raczej nie ma co marzyć, że zwycięży rozsądek i wola dialogu.

Polityka 16.2002 (2346) z dnia 20.04.2002; Komentarze; s. 15
Reklama