Kiedy reżyser nie ma koncepcji, krytycy wybrzydzając często nie zauważą nawet ciekawej scenografii. Gdy przedstawienie jest dobre, cały splendor spływa na reżysera. Rola scenografa bywa niewdzięczna...
Jesteśmy co prawda w trudniejszej sytuacji, bo nie my wybieramy reżysera, ale on nas, i nie od nas zależy temat. Scenograf jest za to pierwszym, najbliższym współpracownikiem. Bywa, że jest tylko wykonawcą cudzego pomysłu, ale zdarza się też współpraca oparta na dialogu, dla mnie osobiście o wiele ciekawsza. Scenograf jest też siłą rzeczy artystą eklektycznym, bo nie zawsze może działać w preferowanej przez siebie stylistyce.
Nie dotyczy to pana. Ma pan język wyrazisty i rozpoznawalny, ulubione „chwyty” i materiały – często typu techno: plastik, metal, świetlówki czy lasery.
Może się komuś wydać, że to mój bunt przeciwko tradycyjnemu teatrowi, a ja po prostu fascynuję się różnymi tworzywami. Postęp technologiczny jest tak wielki, że i scenografia musi przejść rewolucję. Uwielbiam też graficzność przestrzeni, ostre kontrasty. Zawsze fascynował mnie konstruktywizm rosyjski.
To widać zwłaszcza w trzecim akcie „Oniegina”.
Interesowałem się też twórczością amerykańskich ekspresjonistów abstrakcyjnych, na przykład Marka Rothko, a także malarstwem Antoniego Tapiesa. Mój ojciec jest malarzem, a książki z reprodukcjami, które przynosił do domu, i spotkania z rzeźbiarzami i grafikami formowały mnie. Abstrakcja dała mi swobodę wyrażania się poprzez skrót plastyczny, metaforę. W moich realizacjach celowo nie dookreślam pewnych elementów, aby uaktywnić percepcję widza i umożliwić mu własną interpretację.