Archiwum Polityki

Norah Jones do pewnego stopnia

Będę trochę grymasił. Jakieś cztery lata temu światowa, a także polska wyrafinowana publiczność doceniła młodą gwiazdę Norę Jones i (całkiem zresztą słusznie) umieściła ją na piedestale. Panna Jones urzekła nas głosem, urodą i muzyką, w której przeplatał się pop z country, bluesem i jazzem. No i pięknie. Na wczesną wiosnę 2006 zapowiadana była płyta prawie Nory Jones, czyli wokalistki i grupy jej świetnych nowojorskich kolegów muzyków. Całość – płytę jak i zespół – nazwano Little Willies. No i pięknie. Słowa dotrzymano, płyta ukazała się na początku marca tego roku, a ja ją sobie kupiłem. Znalazłem na niej trzynaście piosenek, ale nie wszystkie wykonuje Norah. Gitarzysta Richard Julian też ładnie śpiewa, ale Norah ładniej. Kiedy słychać „Love Me” znane z repertuaru Elvisa, to robi się taki klimat, że hej. A kiedy robi się bardzo country, to dla mnie jest trochę za bardzo country. Muzycznie wszystko jest na superpoziomie, ja bym trochę pomajstrował przy repertuarze. I już, już chciałem dać czwórkę, a może nawet z minusem, kiedy ponownie posłuchałem Nory w „Night Life” i wymiękłem. Piątka. No i pięknie.

The Little Willies, The Little Willies, Milking Bull 2005

Wojciech Mann

Polityka 14.2006 (2549) z dnia 08.04.2006; Kultura; s. 67
Reklama