Archiwum Polityki

Mój Nash

Rozmowa z Russellem Crowe, australijskim aktorem filmowym nominowanym właśnie do Oscara

Aż trudno uwierzyć, że genialnego, chorego na schizofrenię matematyka w „Pięknym umyśle” i Maximusa w „Gladiatorze” gra ten sam aktor. Dlaczego wybiera pan tak różne role?

Wybieram propozycje, które mi się podobają, a nie te, o których się mówi, że powinienem je zagrać. Scenariusz „Gladiatora” wydał mi się cyniczny. Zbyt wiele było w nim aluzji do współczesności, do świata reklamy. Zastanawiałem się, po co miałbym w takim filmie występować? Po długich rozmowach z szefami studiów, z Ridleyem Scottem i z aktorami przekonałem się, że – jeśli przestawi się akcenty – warto podjąć ryzyko. Nie kino akcji z bezmyślnymi scenami walki, tylko dramat opuszczonego człowieka, który próbuje ratować swoje życie. To mnie interesowało. Natomiast w „Pięknym umyśle” spodobała mi się historia heroicznej miłości Johna Nasha i jego żony Alicji. Jest jakaś tajemnica w ich związku, który mimo tak ciężkiej choroby Nasha przetrwał niemal pół wieku. W scenariuszu Akivy Goldsmana, opartym na biograficznej książce Sylvi Nasar, zaskoczyło mnie, że osoba dotknięta schizofrenią może zachowywać się tak samo jak ludzie z „normalnymi” dolegliwościami. Nash chodzi do pracy, zakochuje się, zakłada rodzinę. Równocześnie, w tajemnicy przed wszystkimi, prowadzi drugie życie.

John Nash jest osobą publiczną. Mieszka z rodziną w Princeton. Niedawno został laureatem Nagrody Nobla. Jak ustrzegł się pan przed pokusą mechanicznego naśladowania jego zachowania?

„Piękny umysł” nie jest dokumentem. Portretuje 47 lat burzliwego związku pary bohaterów. Lecz kronikarska dokładność nie była celem reżysera, tym bardziej moim. Z Nashem nic mnie nie łączy poza jedną wspólną cechą. Obaj nie lubimy gotowych rozwiązań.

Polityka 9.2002 (2339) z dnia 02.03.2002; Kultura; s. 49
Reklama