Archiwum Polityki

Pan Chopinowski

Słynna jest anegdota o pewnym emigrancie, który w liście do rodziny w kraju dzielił się wrażeniami z pobytu w jednym z paryskich salonów: Mickiewicz improwizował, Chopin grał, nic się nie działo. W filmie wprawdzie wieszcz nie występuje, ale Chopin koncertuje aż miło, niemniej cały czas mamy podobne wrażenie – że dzieje się niewiele.

Twórcy tłumaczyli tytuł filmu „Chopin – Pragnienie miłości” w ten sposób, że wszystkie przedstawione w nim postacie walczą o miłość, a żadnej nie uda się do końca osiągnąć tego, czego pragnie. Na podstawie tego, co widać na ekranie, można jednak powiedzieć, że tytuł odnosi się przede wszystkim do George Sand, granej przez Danutę Stenkę. To najpełniejsza, najbardziej wzruszająca postać filmu. Aktorka wspaniale pokazuje jej gorączkową szamotaninę – chce zerwać z nie najciekawszą przeszłością, być kochanką i opiekunką Chopina, któremu gotuje zupy i w chwilach uniesienia mówi do niego „mój maleńki”, a jednocześnie nie zaniedbać obowiązków dobrej matki. To zadanie ponad siły nawet dla tak dzielnej kobiety.

Piotr Adamczyk, bardzo porządny aktor teatralny, stara się pokazać Chopina jako normalnego człowieka, chwilami kapryśnego czy wręcz nieznośnego, kiedy na przykład przymierza spodnie albo robi Sand awanturę tylko z tego powodu, iż synowi Maurycemu dała pierś kurczaka, a jemu „udzik”. Gorzej ze scenami, w których musi grać natchnionego artystę, ale to już poważny kłopot całego filmu.

Jak pokazać muzykę – z tym problemem borykają się wszyscy twórcy filmów o wielkich kompozytorach. Dziś już nie przejdzie stary numer, polegający na tym, że filmuje się artystę w dalszym planie, a potem same dłonie na klawiszach, oczywiście należące do wynajętego pianisty. Na oryginalny pomysł wpadł Andrzej Żuławski, który kręcąc film o Chopinie („Błękitna nuta”) zaangażował Janusza Olejniczaka, który grał naprawdę na fortepianie, pomijając, że jest trochę podobny do Chopina. W „Pragnieniu miłości” mamy styl kombinowany: odtwarzający artystę Piotr Adamczyk nauczył się grać na instrumencie, nie na tyle przecież, żeby dać koncert przed kamerą, dlatego zwykle jest tak, że ledwie Chopin zaczyna trącać klawisze, już pojawiają się retrospekcje.

Polityka 9.2002 (2339) z dnia 02.03.2002; Kultura; s. 51
Reklama