Ze światem gejsz młode japońskie dziewczęta nie mają nic wspólnego, przypominają raczej awangardową artystkę Yoko Ono. Tak samo jak wdowa po Johnie Lennonie nie jedzą mięsa i angażują się politycznie, co nie jest najlepiej odbierane w pokoleniu ich dziadków. Swobodniej traktują związki. Wiele z nich w ogóle nie ma planów matrymonialnych. Oto jak ujął to jeden z bohaterów dramatu „Epitafium dla wieloryba” (autorstwa współczesnego pisarza Yoji Sakate), opiekun przyszłej panny młodej: „Może i wydłuży wam się trochę narzeczeństwo. No, ale jeśli zważyć, że ślub to grób życia, możecie równie dobrze wykorzystać szansę, potraktować to jako chwilowe odroczenie wyroku i cieszyć się jeszcze chwilą wolności przed powieszeniem”. W sztuce tej jedyną postacią stojącą na straży tradycji jest zwariowana ciotka z prowincji, której nikt nie słucha, a pan młody obawia się nawet przedstawić ją ukochanej.
Również panowie nie pozostają w tyle.
Męską fantazję o gejszy zastąpiło marzenie o lolitce. Zaczęło się od piosenkarki Seiko Matsudy (artystka w stylu Britney Spears), która podbiła lokalną estradę w połowie lat 80. Matsuda stylizowała się na małą dziewczynkę uwięzioną w ciele powabnej kobiety. Często się śmiała i mówiła piskliwym dyszkantem. Śpiewanie jej nie szło, ale tym akurat nikt się nie przejmował. Ważne, że śnili o niej mężczyźni. Stworzyła spontaniczny styl do dziś niezwykle tu powszechny. Szkolny mundurek, sandałki, grube podkolanówki opuszczone do połowy łydki, zwarte kolana, rozstawione pięty i słodki uśmiech. A wszystko to udawało naturalność... Tymczasem w Japonii nic nie dzieje się przypadkowo. Ot, choćby wspomniane podkolanówki, niby to bezładnie zwisające, a tak naprawdę precyzyjnie udrapowane i przyklejone do łydki specjalnym klejem.