Po miesiącach walk i ostrych przepychanek Sejm znowelizował wreszcie kodeks pracy. Większość zmian ma sens, usuwa absurdy i dziwne przywileje, dobrze też wpisuje się w system gospodarki rynkowej, aczkolwiek widać, że kilka razy (np. w przypadku pozbawienia wynagrodzenia za pierwszy dzień zwolnienia lekarskiego tylko wtedy, gdy trwa ono krócej niż 7 dni) ustawodawca zatrzymał się w pół drogi i zostawił furtkę nieuczciwym. Przepisy dotyczące umów na zastępstwo, wydłużenia okresu rozliczania czasu pracy, diet pracowniczych, wysokości dodatków za ponadnormatywny czas pracy czy też wreszcie zawieszenia obowiązku podpisywania trzeciej umowy o pracę na czas nieokreślony są natomiast rozsądne, będą nie tylko umożliwiać pewne ograniczenie kosztów przedsiębiorcy, ale także ułatwią sam proces zwolnień i zatrudniania. Jak widać stagnacja gospodarcza, a także ewidentna groźba kryzysu i dramatycznie wysoki wskaźnik bezrobocia przywróciły wreszcie poczucie realizmu wśród polityków i związkowców. Ludowo-socjaldemokratycznej koalicji udało się osiągnąć coś, czego przez 4 lata nie potrafiły przeprowadzić prawicowe rządy. Bardziej elastyczny kodeks pracy co prawda polskiej gospodarki sam nie uratuje, ale na pewno obniża jedną z barier jej rozwoju. Dzięki niemu pracy w Polsce per saldo powinno być więcej.
Polityka
31.2002
(2361) z dnia 03.08.2002;
Komentarze;
s. 13
Reklama