Historycy wielokrotnie docierali do polskich dokumentów dotyczących katastrofy gibraltarskiej i wykorzystywali relacje polskich świadków. Dariusz Baliszewski czerpie z tych ustaleń pełnymi garściami, starannie jednocześnie unikając powoływania się na autorów. Ma to w czytelniku wyrobić przekonanie, że dokonał odkryć pozwalających ostatecznie wyświetlić tragedię śmierci generała Sikorskiego.
Odgrzewane pomysły
Pierwszy tekst w „Newsweeku” poświęcony został rzekomemu zamachowi na życie Sikorskiego w czasie jego podróży do Stanów Zjednoczonych wiosną 1942 r. Towarzyszący generałowi ppłk Bohdan Kleczyński, który leciał, aby objąć attachat wojskowy w Waszyngtonie, miał, wedle jego relacji, znaleźć pod materacem rozgrzaną bombę zapalającą, którą – nikomu nic nie mówiąc – rozbroił w toalecie, a dopiero po wylądowaniu poinformował o tym płk. Leona Mitkiewicza.
Śledztwo podjęte przez Anglików, bo był to ich samolot, przyniosło zaskakujące rezultaty. Ppłk Kleczyński przyznał się, że to on wniósł na pokład samolotu tę bombę, a właściwie urządzenie służące do zniszczenia samolotu w wypadku przymusowego lądowania na nieprzyjacielskim terytorium. Możliwe były tylko dwa wytłumaczenia: samobójczy zamach, w którym giną wszyscy, na co w ostatniej chwili ppłk Kleczyński się nie zdecydował, albo dość naiwna próba zastraszenia Sikorskiego.
Dariusz Baliszewski nie ma wątpliwości, że „było to bezwzględnym, zdecydowanym zamachem na życie Sikorskiego”. I pisze dalej: „Kim rzeczywiście był Kleczyński? Na to pytanie historia dotąd nie odpowiedziała”. Otóż odpowiedziała. Należy tylko zajrzeć do publikowanej w paryskiej „Kulturze” (nr 9 z 1959 r.