Archiwum Polityki

Towar dobrze opakowany

Gdyby artykuł Antoniego Libery pt. „Seans uwielbienia” (POLITYKA 16) przeczytać dosłownie, to można by odnieść wrażenie, że autor poczytnej powieści „Madame”, niczym kwiat, zbuntował się przeciwko własnym korzeniom. Sukces tego autora na krajowych i zagranicznych rynkach książki wynika z jego niewątpliwego talentu, ale jest także efektem profesjonalnych zabiegów promocyjnych i handlowych, których areną są targi książki.

Czy targi książki, których na świecie bez liku, stanowią rzeczywiste zagrożenie dla literatury? Antoni Libera stawia dramatyczne pytania: „Co cała ta (targowa) rzeczywistość ma wspólnego z literaturą i sztuką? Czy działa na nią stymulująco? Czy można ją uznać za współczesnego mecenasa?”. I odpowiada: „Co do mnie, mam poważne wątpliwości...”.

Antoni Libera dał wyraz niepokojowi, który w mniejszym lub większym stopniu, a od kilku lat ze wzmożoną siłą, towarzyszy wszystkim polskim pisarzom uczestniczącym w rozmaitych książkowych imprezach, zwłaszcza tych międzynarodowych. Szczerze mówiąc, od dawna oczekiwałem tego rodzaju refleksji na temat egzystencjalnego niepokoju doświadczanego przez twórcę w tej monstrualnej targowej „librosferze”, brutalnie zaprzeczającej wyobrażeniu o intymnej ciszy tworzenia – aczkolwiek akurat nie ze strony tego pisarza. Co prawda wielu polskich autorów już wcześniej buntowało się przeciwko targowej gigantomanii, ale nigdy tak pryncypialnie.

Podczas ubiegłorocznych targów we Frankfurcie, gdzie Polska wystąpiła w roli gościa honorowego, niektórzy z pisarzy wyrażali swój niepokój, zmęczeni natłokiem ludzi i zdarzeń. Na pytanie Jolanty Fajkowskiej z TV skierowane do Pilcha: „Panie Jerzy, gdzie powstaje literatura?”, autor „Bezpowrotnie utraconej leworęczności”, z lekko tylko zamaskowanym przerażeniem w oku, odrzekł: „Literatura powstaje oczywiście z dala od takich miejsc jak to, w którym jesteśmy...”.

Jeśli Antoni Libera i Jerzy Pilch, a także inni – protestują, wyrażając w obliczu tego monstrualnego bazaru książek wszelakich niepokój i poczucie niepewności, to znaczy, że gnębi ich nie tylko problem braku komfortu tworzenia, ale przede wszystkim moloch masowości i brutalne reguły wolnego rynku we współczesnej kulturze.

Polityka 19.2001 (2297) z dnia 12.05.2001; Kultura; s. 65
Reklama