- Nigdzie na świecie rozstanie z kopalniami nie przebiegało bezkonfliktowo - mówi prof. Jacek Wódz, socjolog, dyrektor Międzynarodowej Szkoły Nauk Politycznych w Katowicach. - Poświęcenie związane z nienaturalnymi dla większości społeczeństwa warunkami pracy przeradza się w swoistą misję, która - w przekonaniu górników - wymaga wyjątkowego traktowania.
Ale jeśli do zmian zachodzących w naszym węglu przyłożymy brytyjską miarę - wielomiesięczne ostre strajki przeciwko likwidacji kopalń - to możemy uznać, że zwijanie potęgi polskiego górnictwa odbywało się w zasadzie bezkonfliktowo. To jednak nie znaczy, że tak będzie dalej - ta reforma może zaostrzyć górnicze (czytaj: związkowe) protesty, jeżeli rządowi wystarczy determinacji we wprowadzaniu jej w życie.
Nowy program, jeżeli się uda, doprowadzi przede wszystkim do rozstania górników z socjalizmem, za którym wielu ciągle tęskni. Zapowiada bowiem uzależnienie podwyżek płac tylko od poprawy wyniku finansowego, co na wszystkich kopalnianych szczeblach będzie nowością; na dodatek zapowiada likwidację około 30 kopalń - o nie właśnie związki zawodowe stoczą największe boje z rządem.
Związkowe nie
Ostatnie tygodnie pokazują, że związki wyraźnie się radykalizują. Niepokojące ponadto jest to, że górnictwo, jak żadna inna branża, stało się politycznym poligonem. Oficjalnie w zakładach pracy nie ma partii, ale ich role coraz wyraźniej odgrywają związki zawodowe.
W górnictwie tworzą one prawdziwe imperium - działa tutaj 26 samodzielnych organizacji, pomnożonych w siedmiu węglowych spółkach przez liczbę kopalń. W każdej spółce jest więc 40-50 organizacji mających statutowe władze. Każda kopalnia obwieszona jest kilkunastoma związkowymi szyldami. Do pracy w związkach oddelegowano około 600 działaczy opłacanych przez kopalnie.