Mówią o sobie, że łączy ich silna skłonność do mówienia prawdy sobie i innym, wewnętrzna wolność, której brakuje dzisiejszym tzw. liberałom, grzęznącym w hipokryzji na usługach politycznej pragmatyki. - Hipokryzja to okropny wynalazek demokracji - zauważa Jacek Cybusz, absolwent historii, były student łódzkiej "filmówki". Jego zdaniem, dzisiejsze elity polityczne przypominają eleganckie towarzystwo, w którym ktoś ciągle psuje powietrze, ale wszyscy udają, że nic się nie stało, bo tak jest wygodniej i bardziej wytwornie. Stowarzyszenie pragnie rozbić to dobre samopoczucie i za każdym razem głośno nazywać po imieniu świntucha.
Trzymać się razem
Za początek Stowarzyszenia można uznać dzień, w którym jedna z koleżanek Józefa Śreniowskiego przypadkiem zobaczyła na sądowym korytarzu znajomego. Szedł skuty kajdankami w towarzystwie policjantów i smutny był to widok. Okazało się, że biedak od miesięcy siedzi w areszcie, oczekując na wyrok we własnej sprawie. Sprawa była skomplikowana, biznesowa, proces trwał i trwał, znajomy zupełnie bez sensu siedział. - Postanowiliśmy go wyciągnąć, żeby mógł odpowiadać z wolnej stopy - opowiada Śreniowski.
Ponieważ ten znajomy to nazwisko znane w Łodzi jeszcze z czasów pierwszej Solidarności, udali się po pomoc do zarządu regionu.
- Nie znamy, nie wiemy, o co chodzi, nie możemy - odpowiedzieli w regionie działacze, których kariery związkowe były na tyle świeże, że znajomego sobie nie przypominali.
Z konieczności wyciągnęli kolegę z aresztu sami. Przy okazji spotkali innych znajomych, którzy pomagali swoim znajomym. W rozmowach między sobą żartowali, że są takimi prywatnymi, jednoosobowymi instytucjami pomocowymi. Padł pomysł, żeby może w takim razie założyć jedną wieloosobową instytucję.