Władza Kaczyńskich utwardziła swoje stanowisko, zwłaszcza że już dużo wcześniej zapłaciła cenę za Samoobronę, a ostatnio zaczyna mieć z tego wreszcie polityczne zyski. Koalicja z każdym dniem wpisuje się w polski pejzaż i – jak wszystko wskazuje – powoli staje się zwyczajną władzą. Trochę śmieszną, trochę straszną, ale – tak czy inaczej – na swój sposób normalnieje.
Zatem nawet ci, którzy 5 maja (dzień powołania koalicji) skamienieli w bolesnym zdumieniu, muszą wykonywać normalne czynności życiowe. I przyjąć jakąś strategię: jak traktować ten rząd i koalicję, która za nim stoi.
Ujawniły się na razie trzy główne opcje (plus jakieś ich kombinacje).
Strategia wstrętu
Pierwsza to strategia wstrętu. Nieusuwalnego i niezmiennego, bo każdego nowego ranka w rządzie nadal są Andrzej Lepper i Roman Giertych. Ta skaza jest trwała i dopóki przyczyny choroby nie ustąpią, dopóty postawa wstrętu nie zniknie. Dlatego ta nieprawa koalicja nie może z definicji robić niczego dobrze, każdy jej czyn jest napiętnowany, każda decyzja – źle urodzona, a więc niesłuszna, a każde niepowodzenie rządu – dobre i pożądane, bo zbliżające go do upadku wraz z całą formacją.
Postawa demonstrująca wstręt zbliża się do nieustannego katońskiego przypominania, iż „Kartagina musi być zburzona”, co ostatnio Jan Rokita zamierza twórczo przerobić i powtarza, iż rząd mający w swym składzie przestępcę nie może decydować o losach ojczyzny.
To jest opcja bezlitosna, całkowicie niewybaczająca, traktująca koalicję jak niemoralnego, zakłamanego okupanta, z którym należy walczyć wszelkimi metodami (aż do obywatelskiego nieposłuszeństwa). W takiej optyce wszyscy z PiS są tacy sami: Kaczyński jest niebezpieczny, ale Marcinkiewicz – który dodaje temu pierwszemu ludzkiej twarzy – kto wie, czy nie jeszcze bardziej szkodliwy, bo udaje, że jest ponad swą formacją.