Kierownik zmiany dokładnie ogląda każdy tytuł z nowej dostawy. Sprawdza, z czego się składa – jakim klejem sklejono kartki, z czego wykonano okładkę, czy w środku są tasiemkowe albo plastikowe zakładki. Dopiero po tej analizie wiadomo, na ile frakcji książka będzie rozebrana.
Rozbiór odbywa się ręcznie. Pracownik bierze każdy egzemplarz do ręki, jednym ruchem odrywa okładkę, wyjmuje zakładki i kładzie na bok środek, czyli kartki – materiał najbardziej przydatny w recyklingu. Środki idą do obróbki mechanicznej. Specjalna gilotyna odcina wąski pasek od strony grzbietu, żeby usunąć warstwę kleju. Luźne kartki są wrzucane do przemysłowych niszczarek, a stamtąd trafiają do prasy. Miażdży je ogromny stempel o sile nacisku ok. 60 ton. Z prasy wyłaniają się wielkie bele, otoczone drutem. Jedna waży ok. 450 kg i ma takie wymiary, żeby pasowała do tira.
Teraz wydawca może już otrzymać akt zgonu, czyli certyfikat zniszczenia. A sprasowane bele jadą w dalszą podróż. Odpady z książek też zostaną przetworzone, nic się nie zmarnuje. Okładki, które składają się z grubej tektury połączonej z farbowaną tkaniną lub powleczonej polietylenem, podobnie jak pokryty klejem pasek grzbietu i rozmaite zakładki, stanowią materiał wysokoenergetyczny, więc po zmieleniu trafiają jako paliwo alternatywne do cementowni. Dzięki temu oszczędzane są surowce naturalne, w tym przypadku miał węglowy.
Ściśle tajne
Wydawcy sami nie likwidują swoich książek, korzystają z usług firm recyklingu. Płacą one symboliczne stawki, ułamek grosza w przeliczeniu na egzemplarz. Skupy makulatury płacą jeszcze mniej, średnio 10–15 gr za kilogram. Jednak książki trafiają tam rzadko. – Czasem się jakaś zaplącze między gazetami i papierami, ale zleceń od wydawców nie mamy w ogóle – mówi Janusz Walczak z krakowskiego punktu skupu.