Archiwum Polityki

Jestem „małyszowaty”

Pod koniec grudnia otrzymałem niespodziewane zaproszenie. Organizatorzy zimowej olimpiady w Salt Lake City skontaktowali się z moim biurem i zaprosili do udziału w uroczystym otwarciu igrzysk. Dość sceptycznie przyjąłem to zaproszenie. Mam 60 lat, nie miałem większej ochoty na wyjazd. Nigdy w życiu zresztą nie uczestniczyłem w sportowych przedsięwzięciach. W telewizji oglądałem sport, ale, krótko mówiąc, często wydawał mi się nudny. W końcu doszedłem jednak do przekonania, że sport to rywalizacja. XX wiek był stuleciem wojen, niech XXI będzie wiekiem rywalizacji. Tak jak w sporcie, gdzie wszystko toczy się w ramach przepisów i regulaminów. Ze sportu należy czerpać wzory, szczególnie w dobie globalizacji.

W Salk Lake City reprezentowałem Europę. Wraz z przedstawicielami innych kontynentów oraz kultury, nauki i sportu niosłem flagę olimpijską. Był to ze strony organizatorów piękny gest zarówno wobec mnie, jak i całej Polski. Muszę przyznać, że bardzo mocno przeżyłem ceremonię otwarcia, choć zapewne sportowcy jeszcze bardziej ją przeżywali. Niosąc olimpijską flagę myślałem o tym, że być reprezentantem Europy to wielka rzecz, to zauważenie polskich spraw w naszym jednoczącym się świecie. Polska potrzebuje sukcesu. Chciałem w tym pomóc. Jak jest jeden sukces, to przyjdą i następne.

Ponieważ organizatorzy dostarczyli nam cały program i mogłem dowolnie wybierać, więc naturalnie udałem się kibicować Małyszowi. Muszę powiedzieć, że nie sprawdziłem się jako kibic. Byłem zbyt „małyszowaty”, to znaczy, za bardzo chciałem, żeby Małysz wygrał i stąd kibicowałem jednostronnie. Konkurs był piękny, emocjonujący, poziom bardzo wyrównany i odnieśliśmy sukces. Mamy dobrego zawodnika. I cieszę się, że go widziałem. Myślałem, że będzie gorzej, nie wiedziałem, że Małysz jest tak dobry.

Polityka 7.2002 (2337) z dnia 16.02.2002; Komentarze; s. 13
Reklama