Archiwum Polityki

Nie wiedziałem, że byłe m w AK

Rozmowa z prof. Władysławem Bartoszewskim

Sześćdziesiąt lat temu powstała Armia Krajowa. Miał pan wówczas dwadzieścia lat. Czy może pan opowiedzieć o drodze dwudziestolatka do AK?

Rozmówcą jestem tyleż dobrym, co niedobrym. Dobrym, bo... przeżyłem, bo brałem udział w działaniach, które uzasadniają rozmowę ze mną. Niedobrym dlatego, że moje doświadczenie było nietypowe i zasadniczo różniło się od doświadczenia moich rówieśników. W lutym 1942 r. ja już miałem za sobą siedmiomiesięczny pobyt (do kwietnia 1941 r.) w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Po wyjściu z obozu stykałem się z ludźmi, którzy uczestniczyli w pierwszych formacjach konspiracyjnych, w tym w Związku Walki Zbrojnej, podstawowym zawiązku Armii Krajowej. Obowiązywała mnie jednak swoista „kwarantanna” – można się było obawiać, że człowieka zwolnionego z Auschwitzu gestapo będzie śledzić. Póki się nie upewniono, że nie narażam konspiracji na niebezpieczeństwa – mój udział w niej musiał być wstrzymany.

Od października 1941 r. wybrałem dostępną mi drogę tajnych studiów – tzw. komplety Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie miałem do czynienia z młodzieżą wyraźnie zaangażowaną. Zupełny przypadek sprawił, że w czasie mojej rekonwalescencji poobozowej opiekowała się mną (na prośbę mojej mamy) harcerka, moja rówieśnica (po paru latach schwytana i zamordowana przez gestapo), która – jak się okazało – pełniła funkcję sekretarki szefa Wydziału Informacji w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej ZWZ, a potem AK, Jerzego Makowieckiego, ps. „Tomasz”...

... też zamordowanego...

...w innych okolicznościach, niezupełnie wyjaśnionych, raczej bratobójczo... W każdym razie ja miałem to szczęście, że uzyskałem kontakt z ludźmi usadowionymi w samym centrum konspiracji.

Polityka 7.2002 (2337) z dnia 16.02.2002; Historia; s. 64
Reklama