Na czas zimowych chłodów ściągają do Skoszyna myszy i ludzie. Myszy chroboczą w drewnianych ścianach schroniska. Ludzi, brudnych, niedomytych, zebranych w bliższej i dalszej okolicy, przywożą radiowozy, pracownicy opieki społecznej. – Wszyscy wiedzą, że ksiądz nie potrafi odmówić człowiekowi w potrzebie – mówi pani Kazia, kucharka.
Starszych pensjonariuszy denerwują często nowi przybysze. Trudni do okiełznania wprowadzają zamęt w codzienny rytuał schroniska.
Smutne kolędowanie
Najpierw – jeszcze w stanie wojennym – była wędrówka po kolędzie. Młody wówczas wikary zaglądał w każdy zakamarek. W jednej z chałup ledwie słyszalny szept: – Tu jestem. Stara kobieta zamknięta w szopie. Na stole zamarznięta woda święcona, którą musiał rozbijać kropidłem. Przeżył więcej takich spotkań.
Potem nadszedł czas wykładów Latającego Uniwersytetu Ludowego w cysterskim opactwie w Wąchocku, w Nowej Słupi, ale i pod kapliczką na Wykusie (podczas okupacji baza partyzantów Ponurego) czy pod bukiem w głębi lasu. Nawiązali kontakty z ówczesnymi opozycjonistami, głośnymi nazwiskami, przez nich – z Zachodem. Pojawiła się idea utworzenia Fundacji Rolniczej. Miała rozdysponować dolary z zagranicy. Okrągły milion – dla Kielecczyzny.
Fundacja przy znaczącym zaangażowaniu władz PZPR zmarła nagłą śmiercią. Został pomysł i rozgrzebana budowa pod lasem. Pomogli ofiarodawcy, wolontariusze. Przy murarce pracowali ramię w ramię np. Jan Mikos, ksiądz, i Piotr Ikonowicz, agnostyk. Cement i wapno dostali z Cementowni w Nowinach. Traktor – od Solidarności Ursusa. Częściej niż wielkie kwoty wspierały ich przekazy na drobne sumy. 9 września 1990 r., już w nowej Polsce, schronisko zostało uroczyście otwarte.