Przepraszam, nie znam angielskiego, ale będę po angielsku śpiewał – zapowiedział jeden z uczestników programu „Idol”, który wybrał piosenkę z repertuaru Michaela Jacksona. Razem z 5 tys. próbujących sił w eliminacjach do „Idola” – i pewnie kilkuset już tysiącami startujących do trzech edycji „Big Brothera”, „Baru”, „Dwóch światów”, „Szansy na sukces”, „Drogi do gwiazd”, „Agenta” i innych programów tego rodzaju – wziął udział w bezpardonowej walce o sukces, karierę i sławę.
– Samo pojawienie się w mediach oznacza, że człowiek jest coś wart. Rozwój kultury masowej wykreował model błyskawicznego wspięcia się na szczyt, a także równie szybkich upadków – komentuje dr Beata Łaciak, socjolog z UW. Z badań Ipsos Demoskop dla „Polityki” wynika, że częsta obecność w mediach jest dla ankietowanych ponaddwukrotnie ważniejszym wskaźnikiem sukcesu (patrz ramka) niż np. tytuł naukowy zamieszczany przed nazwiskiem.
W świetle reflektorów
Amerykańscy psychologowie zwracają uwagę, że jeszcze do niedawna wyznacznikiem pozycji jednostki w hierarchii władzy była np. liczba pracowników, których mogła ona, obserwując, kontrolować. Teraz sytuacja się odwróciła. Ważniejsi od tych, którzy obserwują, są ci, na których mamy okazję patrzeć: na ekranach, stronach gazet, na ulicznych afiszach i billboardach. A im więcej widzów, tym lepiej, tym sukces bardziej spektakularny. Pojawia się on nie tylko tam, gdzie talent idzie w parze z ambicją i pracowitością, ale często podbija go także skandal, tragedia, wzruszenie.
Publiczność docenia pewien rodzaj ekshibicjonizmu, na który wielu jednostkom trudno byłoby się zdobyć.