W piątkowe przedpołudnie do pracowni plastycznej w piwnicy Mazowieckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Warszawie żwawo spieszą kursantki. W drzwiach powiewają kwieciste spódnice, stukają obcasy, brzęczą bransoletki. Chwilę potem na stołach lądują jedwabne płachty, tamborki, papierki, słoiki z farbami. – Kocham jedwab – tłumaczy kruczoczarna Anna w legginsach, dawniej analityk w służbie zdrowia, która marzyła, by przejść na emeryturę. Kreśli na jedwabnym płótnie kształt pupy słonia. – Mam zajęty cały tydzień. W poniedziałki słucham wykładów w Polskim Towarzystwie Astronomicznym, dla początkujących i dla zaawansowanych, bo choć z tych ostatnich nic nie rozumiem, to tak miło posłuchać. Wtorki i środy – wykłady uniwersyteckie. Piątki – plastyka. A wieczorami – tańce. Kocham tańczyć. Ale tylko łacinę – zapewnia Anna, wymieniając kolejne warszawskie kluby, które grają muzykę latynoamerykańską.
– Mnie by się marzyło kółko recytatorskie – zasępia się nad malowanymi różami blondynka Mira. – Ja chcę mówić, ale nie mam do kogo.
– Niemożliwe, ależ prosimy o wierszyk! Koniecznie
– dopingują kursantki, zasłuchane następnie w Osiecką, Gałczyńskiego, Pawlikowską-Jasnorzewską.
– Program zajęć i wykładów układałam trochę na nosa – opowiada Elżbieta Kowalska z Mazowieckiego Centrum Kultury i Sztuki, przy którym pół roku temu powstał uniwersytet, zapewne najmłodszy z ponad 30 istniejących w Polsce. – Chodzi o to, żeby dać człowiekowi to, na co nie miał czasu w młodości. Piękno i sztukę.
Najsłuszniejsze propozycje
Zostałam sama – zwrot niczym bumerang powraca we wspomnieniach kolejnych studentek: samotnych, owdowiałych, porzuconych przez dzieci rozpierzchłe po świecie, bądź niechętne przymusowej, babcinej pomocy w domu.