Archiwum Polityki

Eseistka feministka

Virginia Woolf, zdaniem wielu krytyków, była najwybitniejszą pisarką ubiegłego wieku. Była pacyfistką, miała lewicowe poglądy, walczyła o prawa kobiet, nie ukrywała swych niekonwencjonalnych zachowań seksualnych. Do naszych księgarń trafiają właśnie jej dzienniki.

Gdy 28 marca 1941 r. Virginia Woolf wyruszyła na spacer w kierunku rzeki Ouse, na spotkanie „z tym jedynym doświadczeniem, którego nigdy nie opisze”, ostatecznie przygotowała grunt dla swej legendy. Na jej narodziny przyszło jednak długo poczekać, bo Woolf trafiła najpierw – na trzy dekady – do literackiego czyśćca, usunięta w cień przez innych pisarzy swego pokolenia, z głównym rywalem Jamesem Joyce’em na czele.

Dopiero w latach 70. ukazała się biografia pisarki napisana przez jej siostrzeńca. Quentin Bell nakreślił obraz Woolf jako genialnej artystki gnębionej przez chorobę psychiczną. Jej talent nie rozwinąłby się, gdyby nie mąż pisarki Leonardo. Ta biografia otworzyła puszkę Pandory, wywołując spór o Woolf, który trwa właściwie do dziś. Już w latach 70. coraz bardziej wpływowa krytyka feministyczna zaczęła rzucać zupełnie nowe światło na sprawę Woolf, kwestionując zarówno nakreślony przez Bella cukierkowy obraz szczęścia małżeńskiego, jak i sam fakt rzekomej choroby psychicznej pisarki. W skrajnym wydaniu autorka biografii Irene Coates uczyniła z Leonarda Woolfa zwykłego psychopatę, zazdrosnego o sukcesy żony i w sposób świadomy popychającego ją do samobójstwa.

Kilka lat temu Woolf raz jeszcze powróciła, stając się bohaterką masowej wyobraźni – „Marilyn Monroe” kultury wysokiej, jak ktoś dowcipnie zauważył. A to za sprawą Michaela Cunninghama – filmowa adaptacja „Godzin” wywołała nową falę zainteresowania autorką „Pani Dalloway”, choć przedstawiony w niej obraz skrojony był na potrzeby masowego widza i stawał w pół kroku między biograficznym rewizjonizmem feministek a stereotypem obcującej z demonami eterycznej istoty nie z tego świata.

Polityka 14.2007 (2599) z dnia 07.04.2007; Kultura; s. 72
Reklama