Archiwum Polityki

Ale wom się chopy uwaliło

Ocaleni z górniczych katastrof. Ich sława trwa kilka chwil. Potem medialna wrzawa milknie, a ci cudem uratowani nie są już nikomu potrzebni.

* W gwarze śląskiej: Ale wam się chłopy poszczęściło

Dariusz Urbańczyk: Najbardziej dokucza kręgosłup

Kiedy się ocknął, myślał, że jest w piekle.

Bo smród niesamowity, do tego ciemność i gorąc – mówi Darek Urbańczyk, jeden z dwóch ocalałych w katastrofie w Jastrzębiu Zdroju. Wybuch pyłu węglowego w 2002 r. zabił w kopalni Jas-Mos 10 ludzi. – Nie miałem kasku, lampki, nawet z jednego buta mnie wytargało, tak mocno pykło. A przecież trzewiki miał skórzane, nad kostką zapinane na dwie klamerki.

Źródło piekielnego smrodu stało się jasne dopiero, kiedy sztygar oświetlił go lampką i zobaczyli płaty popalonej skóry zwisające z przedramion. Poparzenie ciała od pasa w górę. W okolicy nerek na plecach krwiak wielkości bochna chleba. Uszkodzony kręgosłup. Obrażenia wewnętrzne, przesunięta wątroba. Oparzenie dróg oddechowych. Problemy naczyniowe. Dwa zakrzepy w tętnicach.

Do pracy wrócił po 4 latach i 2 miesiącach. Najpierw szpital w Siemianowicach, potem klinika naczyniowa, pół roku na chorobowym, wreszcie renta. Kiedy ZUS cofnął mu uprawnienia, zaskarżył decyzję. Po 11 miesiącach walki poddał się, wrócił do pracy. – Bałem się. Bardzo. Ale ZUS mnie tak dobił, że już dla samego świętego spokoju bym zjechał, żeby się z nimi nie użerać. Zresztą nie miałem innego wyjścia – tłumaczy. Powiedział sobie: Jedź na dół chłopie, przetrzymasz, przebolejesz, ale będziesz miał pracę.

Koledzy, którzy byli z nim pierwszego dnia na cechowni, widzieli, jak pot mu płynął strużkami po twarzy, a ręce się trzęsły.

Pracuje na oddziale elektrycznym. To dużo bezpieczniejsze niż ściana, gdzie był wypadek. Urbańczyka przenieśli na przodek z warsztatów 12 dni przed wybuchem, bo ludzi do pracy nie było.

Polityka 14.2007 (2599) z dnia 07.04.2007; Na własne oczy; s. 124
Reklama