Pełniąc funkcję pełnomocnika, chcę być niejako menedżerem informacji. Moim zadaniem będzie nawet nie tyle dostarczanie samych informacji o Unii Europejskiej, ale pokazanie, gdzie je można uzyskać, jak wiele jest źródeł dotychczas nieznanych lub niedostatecznie wykorzystanych. Chcę współpracować z mediami, koordynować pracę centrów informacji, wykorzystać Internet, pokazać, jak wejść choćby na stronę Guentera Verheugena. Bardzo mi zależy na przełamaniu dziwnego zjawiska, które polega na tym, iż ignorancja ludzi w sprawie Unii nie jest uznawana dzisiaj za coś wstydliwego. Chciałbym, aby brak orientacji w tej dziedzinie zaczął być w złym tonie. Chcę stworzyć ofertę na różnych poziomach, od podstawowego po zaawansowany, dla tych, którzy już coś słyszeli, ale chcieliby swoją wiedzę pogłębić. Na przykład sprawdzić, ile na wejściu do Unii zyskali rolnicy w Hiszpanii. Często bowiem konkretne fakty prostują obiegowe, zafałszowane opinie.
Nie zamierzam być natomiast kimś w rodzaju rzecznika rządu do spraw Unii Europejskiej, jakimś superministrem, który będzie tłumaczył się za Unię czy za aktualny stan negocjacji Polski z Brukselą. Od tego są bardziej ode mnie kompetentni urzędnicy. Nie będę spektakularnie agitował za Unią i stawiał się w centrum wydarzeń związanych z integracją. Myślę, że skutek byłby odwrotny do zamierzonego. Społeczeństwo zaczęłoby postrzegać w akcesie do UE jakiś polityczny interes tylko jednej siły politycznej, którą ja właśnie reprezentuję. Uznaliby, że SLD chce zawłaszczyć proces integracji, wszystko zapisać na swoje konto. Będę zabiegał o zrozumienie, że akces do Unii ma charakter powszechny, powinny się w to dzieło zaangażować wszystkie środowiska i opcje polityczne.
Myślę, że wysiłek w kwestii informowania o strukturach europejskich powinien być nakierowany na tych, którzy wciąż się wahają, nie wiedzą do końca, co myśleć o UE.