Tak wielkiego poparcia nie można już tylko tłumaczyć trwającą wciąż wojną z terrorystami. Bush jednak podoba się swoim rodakom dużo bardziej niż Ameryka i on sam podobają się światu. Bush junior zaczynał rządy z balastem dyskusyjnego zwycięstwa w wyborach, w atmosferze opinii, że dostał się do Białego Domu dzięki pieniądzom i nazwisku ojca. Karykaturzyści portretowali go jako małpoluda, prasa europejska nazywała „przypadkowym prezydentem”, a nieżyczliwe media pisały, że wskutek swej ignorancji, zwłaszcza w sprawach międzynarodowych, zdany jest całkowicie na doradców. Opinie te zdawały się potwierdzać napięcia w kontaktach ze stolicami europejskimi na tle odrzucenia traktatu z Kioto, zerwania dialogu z Koreą Północną, zapowiedzi wycofania wojsk USA z Bałkanów i forsowania tarczy antyrakietowej. Ochłodziły się stosunki z Rosją, a po konflikcie o samolot szpiegowski w kwietniu także z Chinami.
Ten ostatni spór ekipa Busha rozegrała jednak roztropnie, a pierwsze spotkanie z Putinem wypadło obiecująco. Po wizycie w Europie w czerwcu prezydent zebrał już lepsze recenzje za śmiały plan rozszerzenia NATO i zaskakujące zachodnich Europejczyków coraz lepsze poruszanie się w polityce zagranicznej. W kraju Bush przeforsował w Kongresie obniżkę podatków i niezrażony słabym mandatem wyborczym starał się realizować konserwatywny program obiecywany w kampanii prezydenckiej. Nie zjednało mu to nowych zwolenników i jeszcze w sierpniu sondaże wskazywały, że aprobuje jego politykę niewiele ponad połowa Amerykanów, czyli tylko szczyptę więcej niż głosowało na niego w wyborach.
Ekipa na miarę marzeń
Wszystko zmieniło się po atakach na Nowy Jork i Waszyngton. Bush okazał się prezydentem dokładnie takim, jakiego Ameryka potrzebowała w tym dramatycznym momencie.