Powołany dwa miesiące temu nowy zarząd ogłosił, że brak porozumienia z trzema gminami, na których terenie leży zbiornik, to największe zagrożenie dla przyszłości Polskiej Miedzi.
– Żelazny Most to dla KGHM obiekt strategiczny – mówi Jerzy Dobrzański, dyrektor generalny ds. hutniczych Polskiej Miedzi. – Ruda, którą wydobywamy, zawiera ok. 2 proc. miedzi, z całą resztą skały coś trzeba zrobić, a nigdzie na świecie nie wymyślono jeszcze lepszej technologii niż składowanie odpadów w tego typu zbiornikach.
Wpychanie skruszonej skały z powrotem pod ziemię jest trudne technicznie i nieopłacalne. Alternatywą jest budowa kolejnego zbiornika, ale takie rozwiązanie byłoby jeszcze droższe i miało jeszcze więcej przeciwników.
Nie chcemy żyć w strachu
KGHM chce podwoić objętość zbiornika do 700 mln m sześc. Już dziś zapory Żelaznego Mostu wznoszą się na 40 m nad ziemią, wyżej niż najwyższa wieża cerkwi w oddalonej o półtora kilometra Rudnej. Mieszkańcy Rudnej mówią, że przez zbiornik słońce zachodzi u nich szybciej niż gdzie indziej. Rozbudowa oznaczałaby podwyższenie zapór o kolejne 20 m, później nawet o 40. Słońce zaczęłoby zachodzić jeszcze szybciej.
– Oczywiście nikt nie ma złudzeń, że trzy małe gminy mogą zatrzymać produkcję w takiej firmie jak Polska Miedź – mówi Władysław Bigus, wójt gminy Rudna, na której terenie znajduje się ponad połowa powierzchni zbiornika. – Ale nie chcemy żyć w strachu, co jeszcze może się tu wydarzyć.
Kilkanaście tysięcy mieszkańców trzech gmin boi się, że zapory któregoś dnia nie wytrzymają. Tym bardziej że cztery kilometry od zbiornika pod ziemią trwa wydobycie.
– Kupiliśmy własne urządzenia do pomiaru drgań gruntu i okazało się, że wyniki, które uzyskujemy, są 4–5-krotnie wyższe od tych, jakie podaje nam KGHM – mówi wójt Grębocic Jan Bunkiewicz.