W rocznicę podpisania aktów przystąpienia Polski, Czech i Węgier do NATO – 12 marca 2009 r. – Warszawa zorganizowała imprezy polityczne. Sekretarz generalny Sojuszu Jaap de Hoop Scheffer spotkał się z prezydentem, premierem i innymi dostojnikami, wystąpił też na Forum Transatlantyckim: publicznej debacie z udziałem polityków, ekspertów od bezpieczeństwa, profesorów i zawodowych żołnierzy. Scheffer nas pochwalił jako dobrego i wiarygodnego sojusznika na dobre i złe czasy. A jakie są czasy? Od 1999 r. do Sojuszu przystąpiło 7 nowych członków: Litwa, Łotwa, Estonia, Bułgaria, Rumunia, Słowenia i Słowacja, dalsze dwa kraje – Albania i Chorwacja zostaną przyjęte na uroczystym szczycie 2–3 kwietnia. Francja, która opuściła struktury wojskowe Sojuszu, ogłosiła, że do nich powróci, bo – jak przekonywał Francuzów ich prezydent Nicolas Sarkozy – „nieobecni nigdy nie mają racji”. NATO przyjmie też Deklarację o bezpieczeństwie sojuszu, w której podkreśli znaczenie zarówno podstawowego art. 5 (o przyjściu z pomocą w razie zbrojnej napaści), jak i art. 10 (o tym, że za zgodą wszystkich każde inne zaproszone państwo europejskie może do Sojuszu przystąpić), więc podtrzyma zasadę otwartych drzwi, której znaczenie Polska tak podkreśla.
Na tym dobre wiadomości się kończą, bo świat się zmienia i Sojusz wymaga nowej koncepcji strategicznej. Do tej pory miał ich kolejno sześć, a charakterystyczne, że po tak znaczącym rozszerzeniu, w aktualnej nie ma ani słowa o zagrożeniu irańskim, o Afganistanie, atakach internetowych (Estonia była już przedmiotem takiego groźnego ataku), solidarności energetycznej czy rozbrojeniu nuklearnym (grupa amerykańskich autorytetów, m.in. Henry Kissinger, podkreśla, że Zachód, ze względu na swoją przewagę konwencjonalną, będzie bezpieczniejszy, jeśli przeforsuje takie rozbrojenie).