Prezes Polskiego Związku Pływackiego Krzysztof Usielski robi dobrą minę do złej gry. Nie lubi słowa kryzys, a stan obecny tłumaczy tak, by nadzieja nie zgasła: – Trzeba zapłacić cenę pogoni za światem. To, że w ostatnich latach o naszych zawodnikach zrobiło się głośno, zostało okupione olbrzymim wysiłkiem. Kolejnej ucieczki światowego pływania już nie udało się dogonić.
Na przełomie lipca i sierpnia w Rzymie odbędą się mistrzostwa świata na długim basenie, pod koniec roku w Stambule zaplanowano mistrzostwa Europy na pływalni 25-metrowej. A kadra jest w proszku.
Szeroka reprezentacja, nad którą pieczę trzymał trener Paweł Słomiński, rozsypała się już wiosną 2007 r. po mistrzostwach świata na długim basenie w Melbourne. Polacy wrócili stamtąd z czterema medalami – dwoma złotymi, jednym srebrnym i jednym brązowym. Mimo że stan posiadania z mistrzostw świata w Montrealu dwa lata wcześniej został nieznacznie poprawiony (tam zawodnicy wywalczyli dwa złote i dwa brązowe medale), zapanował niedosyt. W Kanadzie prawie wszyscy pobili rekordy życiowe, ustanowiono 13 rekordów Polski. W Australii większość pływaków spisała się zdecydowanie poniżej swych możliwości.
Słomiński postanowił wyciągnąć z tego wnioski. Podzielił reprezentację na grupy, każdą z innym trenerem. – Nie rozumieliśmy kryteriów, jakimi kierował się trener Słomiński dokonując selekcji. Gdy dowiedziałam się, że od tej pory będzie pracował tylko z Otylią Jędrzejczak, Pawłem Korzeniowskim i Łukaszem Gąsiorem, postanowiłam wrócić do Lublina. Przeprowadziłam się do Warszawy tylko dla treningów u Słomińskiego – mówi Paulina Barzycka, czwarta na 100 m stylem dowolnym podczas igrzysk olimpijskich w Atenach w 2004 r. O powrocie do klubu zdecydowała też m.in.