Panika, która wybuchła wiosną po pojawieniu się wirusa A/H1N1, ustąpiła miejsca emocjom – wokół szczepionek na grypę.
Czy Ministerstwo Zdrowia postępuje słusznie wstrzymując się z masowymi szczepieniami? W tej sprawie nie ma prostych odpowiedzi i dziwi mnie, że zarówno przedstawiciele rządu, opozycja, jak i niektórzy eksperci komunikują się ze społeczeństwem prostymi hasłami, czyniąc w głowach pacjentów coraz większy zamęt. W dużym stopniu przyczyniają się do tego rozgorączkowane media. Pora więc na kilka wyjaśnień:
Wirus A/H1N1 nie jest dla całej populacji śmiertelnym zagrożeniem, podobnie jak nie jest nim grypa sezonowa. Może być groźny dla osób z osłabionym układem odporności (starszych, przewlekle chorych, dzieci z częstymi infekcjami) oraz dla tych, którzy zbagatelizują objawy choroby i zamiast zostać w łóżku, postanowią ją „przechodzić”. Przed wirusem grypy sezonowej chroni każdego mniej lub bardziej sprawny układ odporności, który zna przeciwnika od lat (i radzi sobie z nim jeszcze lepiej, gdy jest zaszczepiony szczepionką sezonową). Na kontakt z zarazkiem A/H1N1 nie zareaguje tak, jak powinien, bo to dla niego nowy wróg. Po to właśnie nowa szczepionka, aby nauczyć go rozpoznawać i zniszczyć.
Przy zakupie szczepionek resort zdrowia już latem postanowił przyjąć strategię wyczekiwania. Być może kierowano się zasadą ministra finansów Jacka Rostowskiego, który słusznie postanowił przeczekać kryzys gospodarczy. Ta zasada („patrz i obserwuj!”) w medycynie również się sprawdza, toteż – nie mając gotówki na szybkie kupno szczepionek (za pierwszeństwo w kolejce Anglicy, Niemcy i Francuzi musieli zapłacić) – minister zdrowia pocieszała się: jakoś to będzie! Może epidemia sama wygaśnie, może wirus przekształci się w nową postać – prawdę mówiąc, i taki scenariusz jest możliwy.