Od 1984 roku mieszka pan w Paryżu. Jaką Polskę widać stamtąd?
Ostatnio widać Polskę mało, a to znaczy, że jest wszystko w porządku. Jeśli nie ma żadnych wiadomości, to już bardzo dobrze, znaczy to, że Polska to normalny europejski kraj. My czuliśmy się zawsze w awangardzie. Będąc pod uciskiem stalinowskim staraliśmy się zachować wartości kultury europejskiej, w które Europa przestała już wierzyć. Po odzyskaniu niepodległości w 1989 r. wierzymy szalenie w wartości zachodnie: kapitalizm, pragmatyzm, demokrację, w co z kolei Zachód już przestaje wierzyć. Znowu jesteśmy anachroniczni.
Jaki mamy wybór?
Kultura polska ze swoją naiwną anachroniczną wiarą w wartości, także wartości europejskie, nie daje klucza do zrozumienia dzisiejszej Europy ani Ameryki. Jesteśmy więc anachroniczni, ale nie powinniśmy się tym martwić na zapas, bo czasem bywa i tak, że anachronizm staje się prekursorstwem. A czym są widoczne w kraju ślady mentalności saskiej na tle obecnej Europy: regresem, anachronizmem czy zwiastunami jakiegoś kolejnego, nowego, jedynie słusznego ładu?
Zaczynał pan pisać jako człowiek bardzo młody, w 1948 r., kiedy nowy ustrój zaczynał dopiero pokazywać swe najgorsze oblicze. Wtedy jeszcze wierzył pan w jego sens?
Jako młodzik wróciłem w maju 1946 r. z rodzicami z Rosji, gdzie znaleźliśmy się po lwowskich wywózkach. Kiedy zobaczyliśmy Kraków, wydawało się, że wszystko jest w porządku. Normalny, cywilizowany świat. Zbuntowałem się gdzieś z końcem 1951.
Co się wydarzyło?
Nowy ustrój wprowadzano na raty, czego na początku nie dostrzegliśmy. Przez pierwsze lata, do roku 1948, komuniści kryli się za ideałami oświecenia: demokracji, sprawiedliwości, państwa laickiego.