Na dziurawej ustawie państwo traciłoby nadal ciężkie miliony złotych rocznie. W myśl jej zapisów bowiem tylko eksploatowanie automatów tzw. losowych wymaga zezwolenia ministra finansów. Prowadzący takie gry hazardowe płaci 36,3 tys. zł za zezwolenie na otwarcie salonu, kaucję (300 tys. zł), płaci też za homologację urządzeń, potem - średnio - 45 proc. podatku od gier i podatek dochodowy.
Losowe czy zręcznościowe
Komfortową zaś sytuację ma ten, kto eksploatuje automaty tzw. zręcznościowe, a więc nie hazardowe. Przy korzystaniu z nich wygrana zależy nie od losu, ale zręczności rąk, refleksu i spostrzegawczości grającego. W tym przypadku opłaty są zerowe, a podatki - symboliczne. Za pierwsze dwa automaty, gdy wstawia je do baru, dyskoteki czy stacji benzynowej, osoba płacąca zryczałtowany podatek dochodowy w formie karty podatkowej uiszcza 20 zł miesięcznie, za następne po 40 zł.
Jasne więc było od samego początku, że właściciele automatów losowych (opłaty i wysokie podatki) będą dążyli do tego, aby pracownikom izb skarbowych, policji i prokuratury wykazać, że ich automaty do gier losowych to najzwyklejsze automaty do gier zręcznościowych (zerowe opłaty i symboliczne podatki). Kilkadziesiąt firm, które wstawiły do barów itd. co najmniej 15 tys. takich urządzeń, radzi sobie na różne sposoby. Najpowszechniejsze jest opatrywanie maszyn zwykłymi tabliczkami: "Automat zręcznościowy", "Automat do zabawy", "Wygranych nie wypłaca się". Wypłacają je jednak barmani lub inni pracownicy obsługi.
Gigantyczne zyski - oszacowaliśmy je na ok. 100 mln dolarów rocznie - pozwalały na zatrudnienie wytrawnych prawników, tzw. pełnomocników. Naukowcy, za sowite wynagrodzenia, dostarczali ekspertyz technicznych, wykazując, że automat X to niewinna zręcznościowa gra i jako taka "nie podlega przepisom o grach losowych i zakładach wzajemnych".