Archiwum Polityki

Żegnaj generale

"Gdzieś pod koniec sierpnia 1939 wchodzę do kasyna oficerskiego w Bielsku-Białej, bo tam wtedy stacjonowałem, i słyszę, jak dwaj oficerowie rozmawiają, przyjmując zgodnie, że wojny z Niemcami nie wygramy. Podszedłem natychmiast i dałem jednemu i drugiemu po mordzie. - Ja też wiem k..., że wojna będzie przegrana, ale za to wam s... syny płacą, żebyście się bili i wierzyli w zwycięstwo".

"20 września szliśmy na Rawę Ruską, ale sytuacja była już beznadziejna. A na wojnie jest tak, że przez trzy pierwsze dni frajerzy dają się zabić, tchórze dezerterują, a zostają już tylko chłopaki, które wiedzą, że w dzień się trzeba solidnie bić (solidnie - to znaczy bez tych paniczykowatych, brawurowych idiotyzmów), a w nocy pić. I takich już tylko właśnie mieliśmy dwudziestego kawalerów. To co k... - mieliśmy ich wygubić? Postanowiliśmy kapitulować. Znaleźliśmy w jakimś dworze czarną limuzynę. Wlaliśmy do baku resztkę benzyny, biała flaga na patyku i jedziemy do Szwabów. Ale oni myśleli, że to jakiś podstęp i zaczęli spierdalać. Musiałem ich gonić siedem kilometrów, żeby się poddać..." Gawędziarzem był generał Kuropieska niezrównanym. Soczyste sceny okraszał równie soczystym językiem będącym mieszanką zgoła współczesnej wirylności i nagle niekiedy uroczej staroświecczyzny. O kobietach mówił zawsze per "niewiasta", więzienie to była "koza", aptekarz - "pigularz". Kiedy dochodził w opowieści do szczególnie intensywnego momentu, czerwieniał na twarzy, jego błękitne oczy osiągały barwę lazuru i ryczał tak, że w restauracjach zapadała cisza i wszystkie oczy kierowały się na nasz stolik. Załoga zaś stolika (przynajmniej podczas paryskich peregrynacji generała) była przeważnie jednolita: on, Andrzej Kostenko i niżej podpisany. Oczywiście, i Andrzej, i ja byliśmy przy generale chłystkami.

Polityka 37.1998 (2158) z dnia 12.09.1998; Stomma; s. 98
Reklama