Katarzyna Janowska: – Odbierając Paszport „Polityki” mówiłeś, że „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” to twoja najbardziej polska książka. Co miałeś na myśli?
Michał Witkowski: – „Barbara Radziwiłłówna” jest jak rozmowa w rodzinie. Wychodzi to przy próbach przekładu. Na każde słowo można znaleźć odpowiednik w języku niemieckim, a mimo to tekst pozostaje niezrozumiały. Rodzina, wiadomo, wytwarza swój własny kod porozumiewania się. „Barbara Radziwiłłówna” jest mówieniem do narodu o narodzie, do nas o naszych sprawach. Nikomu nic do tego. Choćby zrobić nie wiem ile przypisów, i tak tylko my rozumiemy, co znaczy Licheń, Katyń, cała nasza narodowa mitologia. Polska w swojej rozciągłości między Wschodem a Zachodem jest pełna napięć. To tutaj przechodzą granice starego i nowego świata, na styku których potrafi iskrzyć. Nie potrafię za bardzo pisać o zagranicy. Takie książki jak „Bieguni” Olgi Tokarczuk czy powieści Houellebecqa wydają mi się zbyt oczywiste. Tezy tam zawarte można przeczytać u Zygmunta Baumana, nie potrzeba do tego literatury.
Często podróżujesz, a nie masz ochoty przyjrzeć się losom wolnych elektronów fruwających wzdłuż i wszerz naszego globu?
Takie mam zasady. Kiedy inni konsumują kompulsywnie – uciekać w ascezę. Kiedy inni rozrzucają się po całym świecie – zakorzenić się w Polsce, w jednym miejscu. Inni niewierni – ja wierny itd. Zmęczyło mnie niezakorzenienie. Była taka sytuacja, że jednego buta miałem w Londynie, sznurówki do niego w Malezji, a drugiego do pary w Brazylii...
Więc Polska. Na miejsce akcji wybrałeś Śląsk – ulubione terytorium młodych pisarzy.
To miejsce szczególne, zlepione z różnych pamięci, tożsamości, doświadczeń.