Archiwum Polityki

Bajka o złych socjaldemokratach

Polityczna Warszawa uwierzywszy, że Helmut Kohl będzie kanclerzem po wszystkie czasy, przegapiła wygraną Gerharda Schrödera. Podczas gdy cały świat gratulował tryumfatorowi w wieczór wyborczy, my zwlekaliśmy. Bill Clinton, Tony Blair, nawet Jacques Chirac byli przed nami, gdy znad Wisły dotarły chłodne powinszowania od... ministra spraw wewnętrznych Janusza Tomaszewskiego. Kiedy w nocy przyszły kanclerz zamykał się ze swymi doradcami, miał już w ręku zaproszenia do Paryża, Londynu, Waszyngtonu i Moskwy. Tylko Warszawa milczała.

W ten jeden wieczór odeszła w przeszłość cała epoka. Stara, dobra "republika bońska" niknie w oczach, ustępując miejsca przyszłej "republice berlińskiej", która będzie bardziej wschodnia niż nadreńska, bardziej socjalna niż narodowa, bardziej "zwrócona ku przyszłości" (jak to kiedyś zapisano w hymnie NRD) niż monarchia udzielna Helmuta Kohla, tak pieczołowicie inscenizującego złagodzoną wersję niemieckiej historii.

Już za kilka miesięcy tryumfator z 27 września Gerhard Schröder zasiądzie w nowym Urzędzie Kanclerskim, ulokowanym w Berlinie. Z okien jego gabinetu będzie niemal bezpośrednio widać, co się dzieje we Wrocławiu, Poznaniu, Szczecinie, jeśli nie będziemy się boczyć to i w Warszawie. Sąsiedztwo polsko-niemieckie już teraz rozgrywa się na ulicach, w urzędach i sklepach tych miast, podobnie jak i Görlitz, Frankfurtu nad Odrą, Drezna i oczywiście Berlina. Od nas zatem w ogromnej mierze zależy, jak i co będzie się rozgrywać w Urzędzie Kanclerskim i nowiutkich berlińskich ministerstwach, w głowach socjaldemokratycznych polityków i urzędników państwowych.

Tymczasem z Warszawy dociera jedynie rumor egzekwii nad Kohlem i wytykanie socjaldemokratom ich grzechów, że w latach siedemdziesiątych ich głównym partnerem na Wschodzie był Kreml, a w osiemdziesiątych woleli się spotykać z Jaruzelskim niż z Wałęsą, że po 1990 r. nie za bardzo chcieli rozszerzenia NATO na wschód i wpuszczenia do Unii Europejskiej polskiej stali, polskich produktów rolnych i polskich robotników na niemiecki rynek pracy.

Niemal całkowite zawieszenie naszej polityki niemieckiej na Helmucie Kohlu, Romanie Herzogu, Ricie Süssmuth, Volkerze Rühe i grupie zacnych chadeków, których przez kilkanaście lat uznawaliśmy za symbol "polskiego lobby" w Niemczech, spowodowało kompletną anomię naszych polityków w momencie przełomowym.

Polityka 41.1998 (2162) z dnia 10.10.1998; Świat; s. 20
Reklama