Archiwum Polityki

Spocznij, wolno palić

W pierwszą sobotę października Francja rozstała się ze swą, dwieście lat liczącą, republikańską zasadą poboru do armii. Rocznik 1980, reprezentowany przez grupę piętnastu tysięcy młodzieńców, stawił się w 220 wskazanych jednostkach w całym kraju na premierowy seans "Powołania na Przysposobienie obronne" (w skrócie APD). Odbył się on w godzinach 8.30-17.00 z przerwą na obiad w kantynie. Zakończył zaś wręczeniem stosownych dyplomów, zaświadczających, iż młody obywatel wywiązał się z obowiązku wobec ojczyzny.

Ten dokument, nie mający żadnego znaczenia wojskowego, nie nadający żadnego stopnia, nie oceniający nawet przebiegu owej jednodniowej "służby", będzie jednak bardzo ważny. Bez legitymowania się nim młody Francuz, a wkrótce i Francuzka (kobiety zapoznają się z APD w 2000 r.) nie będą mogli przystąpić do żadnego egzaminu, poświadczonego autorytetem władz publicznych; włącznie z maturą i prawem jazdy.

Zanim "Powołanie na Przysposobienie Obronne" definitywnie wyprze klasyczny pobór i obejmie około 400 tys. osób rocznie, przez 4 lata starsze roczniki, to znaczy urodzeni przed 1980 r., będą otrzymywać zwykłe powołania na 10 miesięcy - z możliwością odsłużenia tego okresu w cywilnych formacjach zastępczych. Francuska armia stanie się więc w całości zawodowa w 2002 r., jej liczebność spadnie z obecnego pół miliona do około 350 tys. ludzi pod bronią - ale za to jakich ludzi! Jak zapowiadał prezydent Jacques Chirac, ogłaszając reformę Armée Française półtora roku temu (POLITYKA 12/1996), będą to w najwyższym stopniu profesjonalne siły, zdolne sprostać wymogom współczesności, co oznacza m.in. udział w doraźnych, szybkich interwencjach w najbardziej nawet odległych regionach świata.

Nie było tajemnicą, że reforma Chiraca, zwłaszcza zaś zapowiedź redukcji personelu głównie sił lądowych i zniesienia obowiązkowej służby dla młodych ludzi, niezbyt spodobała się wojskowym, a i wielu politykom. Pojawiły się różne koncepcje; od skróconej nawet do dwóch miesięcy, lecz wciąż "zasadniczej" służby, po - jak je wstępnie nazywano - "spotkania obywatelskie" z armią, długości jednego tygodnia. Skończyło się na jednym dniu.

Jasne, że jeden dzień w wojsku to lepsze niż 10 miesięcy - powiadali poborowi osiemnastolatkowie - ale to było i tak o jeden dzień za dużo.

Polityka 42.1998 (2163) z dnia 17.10.1998; Świat; s. 38
Reklama