Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Pijany anioł potrąca świece

Ci z kliniki zabrzańskiej od Zbigniewa Religi nazywają siebie składakami. Ci z krakowskiej - przeszczepkami. Uważają, że składaki to za brzydko. Składaki wydają własne pismo, przeszczepki jeszcze nie. Szefem przeszczepków, czyli krakowskiej filii Stowarzyszenia Transplantacji Serca, jest Marian Szymański, z sercem młodszym o osiemnaście lat od swego ciała.

Wiele lat pracował w Hucie, kiedy nazywała się Lenina, a potem w zakładzie wulkanizacji. Gdy firma Zbigniew Świstowski i spółka z Torunia otworzyła sklep z materiałami wulkanizacyjnymi w Krakowie, Marian Szymański, któremu wulkanizacja nie była już obca, podjął tam pracę. Dokooptował załogę: Franciszka Kowalskiego (serce dużo młodsze) i Bogumiłę Nitychoruk (aż o 16 lat).

Franciszek Kowalski przyszedł do sklepu z radością. Jest wśród swoich. Tu się na przykład rozumie samo przez się, że nie wolno dźwigać ciężarów. Czasem któreś z załogi ma dołek psychiczny albo trochę słabnie. Tu się nie musi udawać, że wszystko jest OK, żadnych chorób, żadnych zwolnień, bo pracodawca stękających nie lubi. Wsadzili w nich przecież młode serca, jak nowe silniki do sfatygowanych samochodów. Żyły zostały im stare, mało drożne, ciasne. Nowe serca muszą się urobić, żeby tłoczyć w nie krew.

Przez ich nerki jeszcze przed transplantacją przeszła cała apteka, przez wątrobę także. Po przeszczepie doszedł dalszy ciąg apteki. Do końca życia muszą przyjmować leki przeciw odrzuceniu serc wziętych z innego ciała. Trzeba brać lekarstwa przeciw skutkom ubocznym, a także na podtrzymanie sfatygowanych nerek i wątrób. Przeszczepiono im życie, ale przecież nie pełne zdrowie - przypominają lekarze. Każą codziennie mierzyć ciśnienie i zapisywać branie leków w specjalnym zeszycie.

Ci bardziej aktywni, niezależni, odczuwają to jako przymusowe uzależnienie. Buntują się. Jolanta Siwińska, psycholog z kliniki prof. Antoniego Dziatkowiaka, często boi się, że mogą nie brać lekarstw albo nie zgłosić się na kontrolę. Kiedy im się kończy Cyklosporyna, pożyczają sobie, byle odwlec wizytę w klinice. Zachowują się tak z buntu, ale także dlatego, że czują się zdrowi, jak oszałamiająco zdrowy czuje się zapewne człowiek po zmartwychwstaniu.

Polityka 42.1998 (2163) z dnia 17.10.1998; Społeczeństwo; s. 93
Reklama