Dziś sport jest spektaklem telewizyjnym, a sportowcy częścią wielkiego show-businessu. Mecz toczy się na boisku położonym w centralnym punkcie globalnej wioski, jednocześnie oglądają go widzowie oddaleni od siebie o dziesiątki tysięcy kilometrów. Nie znając się nawzajem, czczą tych samych szklanych idoli. W europejskiej metropolii i w afrykańskim miasteczku można spotkać chłopców noszących koszulki z portretami koszykarza Jordana czy piłkarza Ronaldo, których podobizny stały się powszechnie rozpoznawalnymi ikonami współczesnej cywilizacji obrazkowej, podobnie jak twarze piosenkarzy, aktorów filmów akcji i polityków decydujących o losach świata.
zobacz także:
Sportowcy polscy - pierwsza setka
Sportowcy zagraniczni - pierwsza setka
Jesteśmy samotnymi długodystansowcami
Przy okazji tego rodzaju plebiscytów pojawia się zazwyczaj pytanie, czy jest w ogóle możliwe i sensowne porównywanie wyników sportowców reprezentujących rozmaite dyscypliny, osiągane w bardzo różnych czasach: w epoce czystej, bezinteresownej rywalizacji i dziś, kiedy zawodowcy dostali prawo startu w igrzyskach olimpijskich. To prawda, że sport przeobraża się nieustannie, jak czasy i obyczaje, ale to, co w nim fascynuje miliony widzów, pozostaje niezmienne: oparta na uczciwych regułach konkurencja, w której nie da się z góry przewidzieć zwycięzcy. Silny duchem Dawid może na boisku pokonać Goliata. Albert Camus powiedział, że wszystko, co wie o moralności, wie dzięki sportowi. Zapytałem kiedyś w wywiadzie sławnego trenera, twórcę naszego lekkoatletycznego wunderteamu Jana Mulaka, czy sport jest tak samo zły, jak otaczająca stadiony rzeczywistość. Mulak zaprzeczył: Sport jest zawsze trochę lepszy.
W niedawnej jeszcze przeszłości sportowcy pełnili ważną rolę w społecznej dydaktyce: dawali przykład, jak pokonywać własne słabości, zdobywać wytyczane sobie cele, walczyć szlachetnie i przyjmować porażki z godnością.