Klęskę urodzaju spowodował krach gospodarczy w Rosji oraz rodzime świńskie zachowanie zwane cyklem koniunkturalnym, który w hodowli trzody chlewnej jest ponoć czymś naturalnym, występującym także na Zachodzie. Jest to zjawisko natury ekonomicznej uzależnione od relacji cen na rynku. Jego podstawą jest różnica pomiędzy ceną pasz, a ceną żywca. Cykl zmienia się co dwa trzy lata, a różnica w liczbie świń wynosi od dwóch do czterech milionów sztuk.
W tej chwili szczyt mamy jeszcze przed sobą. Przez najbliższe kilka miesięcy wieprzowiny będzie coraz więcej. Nie do przejedzenia. - Ocenia się, że do końca tego roku nadwyżka może wynieść nawet 180 tys. ton - słyszę od prof. Jana Małkowskiego z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Zmiana diety wydaje się więc niemal patriotycznym obowiązkiem.
Trudno liczyć, że w sukurs rolnikom, którzy nie mogą sprzedać świń, tłumnie pospieszą konsumenci. Z kilku co najmniej powodów. Nasze gusta i apetyty mijają się z ofertą producentów żywności. Tak jest w przypadku zboża, którego "globalnie" jest za dużo, ale i tak sprowadzać trzeba pszenicę twardą, niezbędną do wyrobu makaronów i pieczywa, jakie kupujemy dziś najchętniej. Tak również jest w przypadku mięsa: spożycie wieprzowiny systematycznie maleje, natomiast jej produkcja rośnie, w tym roku aż o 10 proc.
Nie było to widoczne na rynku, ponieważ oferta polskich rolników jak ulał pasowała do upodobań Rosjan. Sprzedaż mięsa i jego przetworów na Wschód stała się w ostatnich latach naszą specjalnością eksportową. W ubiegłym roku eksport wzrósł o 25 proc., w pierwszym półroczu obecnego o 41,7 proc. - podaje najświeższy raport FAPA (Fundacji Programów Pomocy dla Rolnictwa).
Czytamy w nim, że "dzięki wysokiemu wzrostowi eksportu dodatnie saldo w handlu żywcem, mięsem i produktami mięsnymi w okresie pierwszych sześciu miesięcy bieżącego roku wzrosło o 78,1 proc.